The Last of us: Part II
Naughty Dog, studio które jako jedne z niewielu pokazuje, że nawet małymi środkami można opowiedzieć poruszającą historię.
Udowodnili to już przy okazji serii „Uncharted”. Gdzie oprócz masy strzelaniny i rozwiązywania zagadek, otrzymaliśmy świetne postaci, które pozostaną z nami na lata. O Nathanie Drake’ u już zdążyłem się rozpisać w recenzji jego gier. Dziś chciałbym się skupić na drugiej flagowej marce tego studia, czyli „The Last of us”.
Kto by pomyślał w tym 2013 r., że taka prosta historia o post apokaliptycznych Stanach Zjednoczonych, będzie jedną z najlepszych gier wszech czasów.
Bo co właściwie oferuje nam ta gra?
Mamy Joela, zmęczonego życiem i utratą córki przemytnika w świecie opanowanym przez grzyby. Dostaje on za zadanie przewieźć Ellie, zadziorną i charakterną nastolatkę, do Salt Lake City, gdzie z jej pomocą mieliby wymyśleć szczepionkę. W trakcie podróży nasza dwójka podczas ciągłego przekomarzania się, nawiązują bliższe relacje i zaczyna troszczyć się o siebie. Zwłaszcza Joel o Ellie, która przypomina mu o zmarłej córce.
Kiedy dowiaduje się, że Ellie może nie przeżyć badań…wyrusza na rzeź. Ratuje dziewczynę i wyruszają do Jackson. Tłumaczy jej, że niestety badania nic nie wykazały, a odpornych jest więcej. Ona nie kwestionuje jego słów i mówi „Ok…”.
Koniec, jak takie coś można przebić?
Zwykłe ok, wystarczy żeby ustanowić więź między tymi postaciami. Joel odnajduje sens w swoim życiu i osobę dla której chce walczyć. A Ellie wierzy mu na słowo i znajduje kogoś bliskiego. Sama nie wie jak było naprawdę, bo między prawie utonięciem, a wybudzeniem z narkozy, ma jedną wielką lukę. Ale wierzy Joelowi.
Od tamtego momentu minęło dziesięć lat. A gra jak była, tak dalej jest uznawana za arcydzieło.
Dzieło na tyle wybitne, że doczekało się serialowej adaptacji. O której opowiem, jak tylko dostaniemy wszystkie odcinki. Jednak…było coś jeszcze.
Otóż w 2020 r. otrzymaliśmy również sequel „The Last of us”. Powtórzę, sequel „The Last of us”.
Twórcy decydując się na ten krok, musieli się liczyć, że może to okazać się kompletną katastrofą. Bo co można zaoferować więcej, skoro poprzeczka już jest postawiona bardzo wysoko. Jednak to ich nie zniechęciło. Ostatecznie otrzymaliśmy grę.
Jednak czy jest ona godna tytułu „The Last of us”?
Minęły cztery lata, odkąd Joel i Ellie zamieszkali w Jackson. W tym czasie Ellie walnęła sobie tatuaż i dziewczynę. Mają prąd, wodę i świetną ochronę. Wszystko idzie jak najlepiej…ale do czasu, bo niestety fabuła musi nastąpić. Na jednym z patroli dziewczyna natrafia na Abby i jej zgraje, która niestety zabija Joela na jej oczach. Przesiąknięta poczuciem winy po stracie i żądzą zemsty, postanawia wyruszyć za nimi i wymierzyć sprawiedliwość. Po drodze czeka ją wiele niebezpieczeństw i jedno istotne pytanie.
Czy zemsta to jedyne rozwiązanie?
Fabularnie Naughty Dog, jak zawsze nie zawodzi. Cały główny motyw jest wygrany wybitnie. Zła Ellie jest na pudełku od gry. Zła Ellie jest na zwiastunach. Wszyscy dobrze wiemy do czego to zmierza, a i tak chcemy to zobaczyć na własne oczy.
Jesteśmy ciekawi, czym jeszcze nas zaskoczą. Jaki będzie finał tej historii.
Czy zemsta się dokona?
Czy Ellie odnajdzie spokój ducha? Jednak jest jeden szkopuł…a właściwie to dwa.
Pierwszym jest fakt, że większość czasu ekranowego jest poświęcone na Abby. Która przypominam, zabiła Joela i którą ścigamy. Wydaje się to dziwnym posunięciem. Zwłaszcza, że twórcy starają się ocieplić jej wizerunek i pokazać jej perspektywę. Przede wszystkim jej motywacja. Abby chce zemścić się na Joelu, za śmierć jej Ojca. Który był tym lekarzem z pierwszej części, co miał przeprowadzić badania na Ellie. Jest to zdecydowanie niecodzienne zagranie. Bo tym samym nadali randomowemu NPC z I części charakter, aby ich druga główna postać miała motywacje.
Innym przykładem jest wspomniane ocieplanie wizerunku. Na pewnym etapie Ellie zabija psa. Co nie dość że komentuje to jeszcze dostajemy bardzo realistyczne dźwięki, jak ten pies wyje z bólu…
I wiecie co się dzieje potem?
Dostajemy segment z Abby, gdzie może pogłaskać i porzucać piłeczkę pieskowi. A takich sytuacji jest więcej. Przez to fabuła wypada kuriozalnie. Przede wszystkim jednak, jakby twórcy starali się wzbudzić w nas konflikt, której z postaci powinniśmy kibicować. Szczerze jestem ciekaw czy zrobili to umyślnie, czy wyszło im to przypadkiem.
Jestem jednak bardziej skłonny uwierzyć, że twórcy z Naughty Dog po prostu chcieli opowiedzieć nową historię w tym świecie. Ale jednocześnie opowiedzieć dalsze losy Ellie. Co poniekąd ma związek z tym, że fani teraz wręcz domagają się powrotu do tego co znane i uwielbiane. Złapać wszystkie sroki za ogon. Mieć ciastko i zjeść ciastko. Jest to bardzo trudna sztuka, wręcz karkołomna…ALE poradzili sobie z nią bardzo dobrze. Balansując na krawędzi i przedstawiając nam wiarygodne strony tego konfliktu. I pomijając to widoczne gołym okiem ocieplanie wizerunku Abby, to muszę przyznać że jej wątek był równie ciekawy co wątek Ellie.
No dobrze, kwestie fabularne mamy za sobą, a jak w takim razie wypada gameplay?
Moim zdaniem bardzo dobrze. Poruszanie się po postapokaliptycznym świecie, jeszcze nigdy nie sprawiało tyle radochy. Podróż przez Jackson, Seattle oraz Santa Barbarę było niesamowitym przeżyciem. Wszystko sprawiało wrażenie realistycznego. Jakbyście faktycznie żyli w świecie na skraju zagłady. Twarze postaci, śnieg ta realistyczna gitarrra. Jest to kawał dobrej roboty i dowód na to, że nawet z ośmioletniego PS4, można stworzyć realistyczne światy. Aż jestem ciekaw co Naughty Dog zrobi na PS5.
Do tego dostajemy cały arsenał broni, którą możemy ulepszać w warsztatach. Oraz specjalne podręczniki szkoleniowe, które pozwolą nam na ulepszenie naszej postaci. Dorzućmy jeszcze całe hordy zarażonych i wilków i mamy zabawę na kilkanaście godzin…Jednak tak jak w przypadku fabuły i tu nie obyło się bez problemów. A dokładnie jednego, jakim jest dysonans ludo-narracyjny.
W skrócie polega to na konflikcie między narracją opowiedzianą przez fabułę, a to opowiadaną przez rozgrywkę.
W „The Last of us: Part II” mamy przedstawioną dosyć mroczną i poważną fabułę. Skupia się ona na problemie zemsty.
Czy jest ona faktycznie dobra?
Czy dzięki niej można odnaleźć wewnętrzny spokój?
Czy można nią motywować kolejne zabójstwa?
Tymczasem świat przedstawiony daje nam takie poczucie realizmu, jakbyśmy oglądali film dokumentalny. A nie grali w grę video. Co nijak nie wpisuje się w gameplay.
No i sama rozgrywka, podczas której dostajemy tyle broni i możliwości zabicia przeciwników, że w pewnym momencie można poczuć się jak psychopatyczny morderca z horroru. Tego przeciwnika zabije nożem po cichu. Tego odstrzelę ze snajperki. Tego podpalę. Jeszcze innego wysadzę ładunkiem wybuchowym. I tak do samego końca. W dodatku można odblokować specjalne tryby, które stworzą z nas totalne maszyny do zabijania. Poza tym kwestia ulepszania broni i postaci, które następuje po…znalezieniu śrubek i starych leków? No trochę to kłóci się z realizmem gry.
Jasne, w przypadku rozgrywki można to tłumaczyć faktem, że coś musi się w końcu dziać. Nie możemy przecież cały czas chodzić i rozwiązywać zagadek. Ale powinniśmy starać się znaleźć tą równowagę między rozgrywką, a opowiadaną przez nas historią.
Z tym wiąże się jeszcze jeden szkopuł. Twórcy wyraźnie starają się wydłużyć grę. No bo jak to, nie po to tyle żeśmy siedzieli nad tym światem, żebyś teraz go nie podziwiał. Najlepiej to widać po wyruszeniu Ellie do Seattle. Tam żeby się przedostać do kryjówki wilków musi odpalić agregat. Jednak w tym brakuje paliwa. Wtedy musimy wyruszyć na dość pokaźne środowisko i w jednym z bodajże dziesięciu miejsc znajduje się paliwo. Prowadzi to nas do 1,5 godziny szukania, abyśmy mogli ruszyć dalej. A takich momentów jest więcej. Żeby móc iść dalej z fabułą musimy zrobić to, to i to. Co jest strasznie desperackim ruchem.
I teraz pewnie się zastanawiacie, po co pisze o tej grze, skoro głównie na nią narzekam?
Jednak to nie jest mój główny cel w tej recenzji. Chciałem tu jedynie zwrócić uwagę na te kilka szczegółów, bo natknąłem się na nie podczas rozgrywki.
Jednak czy uważam, żeby to była fatalna gra?
W żadnym razie. Bo moim zdaniem „The Last of us: Part II” to niesamowita gra, mimo tych niedociągnięć. Jak mało która wciągnęła mnie od samego początku i trzymała w napięciu do końca. Fabuła sprawdza się fantastycznie, a Abby i Ellie to świetne postaci. Świat przedstawiony jest genialny i chce się do niego wracać po wielokroć. Rozgrywka również jest niczego sobie i gra się bardzo przyjemnie.
Poza tym gra oferuje nam wiele nowych rozwiązań. Jednym z nich jest ot choćby nowy rodzaj zarażonego jakim jest Rat King. Którego jak spotkałem, to od razu chciałem wiać ile sił w pikselowych nogach. Możliwość uniku, która nie była dostępna w jedynce i sprawia, że pojedynki są bardziej dynamiczne. I wiele więcej.
Jednak przede wszystkim dostajemy wiele scen, podczas których nie jedna osoba uroni łzy. Ellie śpiewająca „Take on me” Dinie. Historia Leva, o którym specjalnie nie mówiłem, bo to trzeba zobaczyć samemu. Ostateczna walka Abby i Ellie. No i to zakończenie…wyższa szkoła jazdy. Osobiście czułem się rozbity i szkoda mi było głównej bohaterki. Te i wiele innych momentów sprawiają, że pomimo wad, gra się w to z wielką ekscytacją. Więc nie pozostaje mi nic innego jak polecić wam „The Last of us: Part II”. Bo jest to gra, którą każdy powinien zobaczyć…