Godzilla x Kong: Nowe Imperium
Monsterverse, czyli jedno z prężniej rozwijających się kinowych uniwersów ostatnich lat. A to wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, wraz z premierą pierwszej „Godzilli”. Następnie wybraliśmy się na krótką wycieczkę na Wyspę Czaszki, gdzie poznaliśmy Konga. Dalej pamiętam, jak razem z rodzicami i bratem siedziałem w fotelu kinowym i obserwowałem te wielką małpę.
Potem szybki powrót do naszej wielkiej jaszczurki w drugiej części z podtytułem „Król Potworów”. Tutaj z kolei na seansie byłem razem ze znajomymi w trakcie wakacji. Otrzymaliśmy tam jedne z najbardziej irytujących postaci w całym tym uniwersum. Dr. Emmę Russell, która przez cały film gada jak potłuczona, że musi uwolnić wszystkich Tytanów, aby uratować świat. No i oczywiście jej córka Madison Russell. W tej roli Millie Bobby Brown, która trzy czwarte filmu ma jedną i tą samą minę, a przez resztę wydziera się w niebogłosy.
Widzimy pierwszą wielką bitwę pomiędzy Godzillą a Kongiem w postaci, no nie zgadniecie „Godzilla vs Kong”.
Adam Wingard po nie do końca ciepło przyjętej drugiej części Godzilli, dał nam coś czym to uniwersum powinno być od samego początku. Napierdalanką pomiędzy wielkimi potworami. Rzecz jasna są tutaj postaci ludzkie, ale w dużej mierze sprowadzone są do niezbędnego minimum.
Poza tym jednym irytującym wątkiem z postacią Millie Bobby Brown, która bawi się w wielką fankę teorii spiskowych. Razem ze swoim przygłupim kolegą oraz podcasterem granym przez Briana Tyree Henry’ ego (jedyna dobra postać w tym całym trio) pokonują Mecha Godzillę.
No sorry winnetou, ale to przekracza moją cierpliwość.
I w końcu dotarliśmy do chwili obecnej i najnowszego filmu w Monsterverse, czyli „Godzilla x Kong: Nowe Imperium”. Panowie tym razem muszą połączyć siły przeciwko nowemu, potężnemu zagrożeniu, które czyha w Pustej Ziemi. Bez ogródek powiem wam, że bawiłem się na tym filmie bardzo dobrze i ponownie otrzymałem radosną napierdalankę między wielkimi monstrami. Moje ulubione…
Za reżyserię odpowiada Adam Wingard, twórca Netflixowego „Notatnika Śmierci” oraz „Godzilla vs Kong”. Natomiast scenariusz napisali Terry Rossio, który wcześniej pracował nad serią „Piraci z Karaibów” oraz Jeremy Slater, który współpracował z Wingardem przy „Death Note”. Pracował on również nad moim ulubionym „The Umbrella Academy”.
Od ostatniego spotkania między tytułowymi bohaterami minęło trochę czasu.
Kong żyje sobie spokojnie w Pustej Ziemi i szuka kogoś ze swojego gatunku. W tym czasie Godzilla załatwia sprawę z panoszącymi się na powierzchni stworami, a z Koloseum w Rzymie urządził sobie legowisko. Ciekawy pomysł, nie ma co.
Jednak ich sielanka nie trwa zbyt długo, bo ktoś albo coś z Pustej Ziemi wysyła tajemnicze sygnały. Grupka postaci z poprzedniej części wyrusza razem z Kongiem na miejsce, aby sprawdzić o co chodzi. Jeszcze nie wiedzą, że czeka na nich ktoś, z kim nawet Kong sobie nie poradzi. Małpiszon będzie musiał połączyć siły ze starym wrogiem i wspólnie powstrzymać Scar Kinga.
Fabularnie „Godzilla x Kong” jest prosty jak konstrukcja cepa. W paru momentach wręcz prostacki. Ale nie ma co się czarować i udawać, że wymagamy od tych filmów nie wiadomo jak skomplikowanej fabuły. Nie, nie, nie. Bo te filmy z założenia są tworzone w konkretnych proporcjach: 40% fabuły i 60% napierdalania się wielkich potworów.
Jasne, pierwsze trzy filmy z tego uniwersum miały inaczej rozłożone te proporcje i bardziej niż na głównych zainteresowanych, skupiały się na postaciach ludzkich, podbudowie ich charakterów, motywacji bla, bla, bla…
Jednak od ostatniego filmu, czyli od kiedy pałeczkę przejął Adam Wingard, ten świat zszedł na odpowiednie tory. Wciąż znaleźliśmy chwilę na rozwój postaci ludzkich, ale ograniczyliśmy je do zaledwie kilku i napisaliśmy je tak, aby dało się z nimi sympatyzować.
A reszta?
Reszta to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Radosna naparzanka między wielkimi monstrami, w akompaniamencie wszechobecnej rozwałki, wybuchów i zniszczeń. I dokładnie tak samo jest w tym filmie.
Z ludzkich bohaterów, którzy mają jakieś większe znaczenie i wypowiadają więcej niż dwa zdania, możemy wymienić trzy postaci. Technicznie rzecz biorąc cztery, bo Jia z całego tego grona jest niema, więc nie wiem czy to się liczy. Ci mają swoje pięć minut, przechodzą jakąś drogę w trakcie filmu i…w sumie to tyle. Większość czasu robią za Wikipedie od tłumaczenia widzowi co się dzieje na ekranie.
Jednak czy sprawia to, że są oni tutaj zbędni i irytują nas, ilekroć się pojawią?
Nie. Wciąż da się z nimi sympatyzować i chcemy śledzić ich rozwój na ekranie. Tutaj na plus wypada wątek Ileny oraz Jii, które starają się stworzyć dla siebie rodzinę i kochają się nawzajem. Co zostało już dobrze podbudowane w poprzedniej części, a tutaj dostaje odpowiednie rozwinięcie.
Wcielające się w nie Rebecca Hall i Kaylee Hottle na tyle są zżyte ze swoimi postaciami, że w naturalny już sposób oddają ich charakter. Szczerze z całego tego Monsterverse, są to moim zdaniem najlepsze postaci i chętnie będę je oglądał w kolejnych częściach.
Oprócz nich powraca również Brian Tyree Henry jako Bernie Hayes. Ten jest po prostu niesamowity i uwielbiam go w tej roli. Tak poza konkursem powiem jeszcze, że równie dobrze, jak nie lepiej, wypadł jako Cytryna w „Bullet Train”. Jak ktoś nie oglądał, polecam sprawdzić…
On z tych wszystkich postaci wprowadza do tego filmu odrobinę humoru i często w zabawny sposób skomentuje akcje rozgrywającą się na ekranie. Nie ukrywam, że ilekroć coś robił na ekranie, to ja miałem banana na twarzy. Oprócz tego jego relacja z Traperem, w tej roli Dan Stevens jest świetna i widać, że obaj panowie bardzo dobrze się bawili na planie.
Z innych postaci na plus wypada również brak Millie Bobby Brown w obsadzie…Dobra, bo nie ma sensu tego tak ciągnąć, więc wyjaśnię po krótce o co mi chodzi. Po prostu nie rozumiem jej „wielkiego fenomenu”.
Dziewczyna zasłynęła w „Stranger Things”, gdzie w sumie przez większość czasu ma jedną i tą samą minę, a przez resztę drze się w niebogłosy do ekranu. Jakby cokolwiek innego robiła w filmach z Godzillą. A no i mówiło się, że tak się wielce poświęciła, bo ścięła włosy do roli. Jakby tego nie zrobiło wiele młodszych i starszych aktorek przed i po niej. Przykład z brzegu aktorka wcielająca się w Kate Fitzgerald w filmie „Bez mojej zgody”.
Za mało? No to proszę więcej: Natalie Portman, Cameron Diaz, Katarzyna Figura, Demi Moore (Chris Rock approved), Sigourney Weaver, Karen Gillan, które obcięły się do zera. Mam wymieniać dalej? Poza tym oglądałem ją ostatnio w tym jej najnowszym filmie „Dama” i…serio?
To jest ta wasza wspaniała aktorka?
Jakby pomijam fakt, że cały film jest beznadziejny, ale ona w głównej roli? Nie minęło pięć minut, a już miałem dosyć. Bo wtedy akurat skończyła się retrospekcja i ona pojawiła się na ekranie. Ona po prostu nie umie grać. Ilekroć pojawia się na ekranie, to mam wrażenie oglądać, po raz enty, Jedenastkę ze „Stranger Things”, tylko w innych ubraniach. Dobra, ale skończmy ten temat w tym miejscu i wracajmy do naszych potworów…
Godzilla i Kong dzielą się w sumie na dwa podejścia. W lewym narożniku mamy Godzillę, który zachowuje się jak taki typowy „Seba spod bloku„. Siedzi sobie spokojnie na ławeczce, pali papieroska, a kiedy widzi, że ktoś naruszył jego teren, szybko prostuje delikwenta i wraca na ławeczkę popalać papieroska.
W prawym narożniku mamy Konga, który jest już w sumie zmęczony ciągłą walką i po prostu chce gdzieś osiąść i znaleźć kogoś bliskiego. On moim zdaniem jeden do jednego przypomina Kratosa z „God of War”. Obaj niejedną walkę stoczyli w swoim życiu, przenieśli się do nowego miejsca, gdzie chcą porzucić dawne życie.
Jednak przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć i ponownie muszą wziąć topory w dłoń i stoczyć swoją ostatnią walkę.
I mówcie co chcecie, ale dla mnie Kong to będzie potworna wersja Kratosa. Tu za dużo elementów łączy się ze sobą. A jeszcze nie powiedziałem nic o Mini Kongu, który dosłownie zachowuje się jak Atreus. Jego relacja z Kongiem wypada świetnie i wielokrotnie miałem poczucie, jakbym ponownie grał w grę z Bogiem Wojny w tytule.
Tutaj muszę zwrócić uwagę na fakt, że jak na „Godzilla x Kong” w tytule, jest tu dosyć mało Godzilli. Dla mnie to jest akurat mały problem, bo ja jestem „Team Małpa”, ale rozumiem wszystkich którzy liczyli na większy udział Jaszczura.
Z drugiej strony miałem wrażenie, że twórcy nie chcieli za bardzo grać tą postacią przez cały film, aby na sam wielki finał pokazała pazurki. Co poniekąd ma miejsce, bo oprócz jednej walki na początku, to Godzilla przez większość czasu ładuje manę, aby w epickim finale pomóc Kongowi w starciu ze Scar Kingiem. A kiedy już się pojawia, to robi to, co umie najlepiej. Rozwala miasta i walczy z innymi potworami.
No właśnie, nasz główny przeciwnik.
Ten muszę przyznać, że jest spoko. Nie ma jakiejś wielkiej podbudowy, ani też nie jest wielce potężnym złem, jak choćby Ghidorah z „Króla Potworów”, ale wypada świetnie. Ten moment, kiedy ciśnie sobie bekę, ze sztucznego zęba Konga był spoko. Oprócz niego mamy jeszcze jednego przeciwnika dla głównych bohaterów. Ale o nim nie powiem nic więcej, bo uważam, że lepiej jest się samemu przekonać.
No dobra, ale jak w takim razie wypada crème de la crème całego filmu, czyli walki potworów?
Moim zdaniem są znakomite. Akcja w ich trakcie jest szybka, dynamiczna, potwory tłuką się po pyskach, budynki się walą, a my czujemy się jak podczas wizyty w lunaparku, gdzie atrakcji jest co nie miara.
Walki zarówno pod względem CGI, jak i ich choreografii, która czasem zapożycza sobie elementy z wrestlingu, prezentują się świetnie. W ich trakcie było sporo momentów, które wręcz prosiły się o powieszenie ich na ścianie jako plakaty. Szczególnie przypadła mi do gustu walka w Pustej Ziemi, przy zerowej grawitacji i to jak nasze monstra dryfują pomiędzy skałami i w międzyczasie klepią się po pyskach.
Podsumowując „Godzilla x Kong: Nowe Imperium”, to jest film, który spełnił moje oczekiwania w pełni. Otrzymałem świetną rozrywkę, która nie sili się na bycie nie wiadomo czym i po prostu realizuje to, co umie najlepiej. Postaci ludzkie są dobre, wątek Konga wypada rewelacyjnie, mamy trochę fabuły i clue całości, czyli wielkie potwory.
Bo nie oszukujmy się, ale Monsterverse w wykonaniu Warner Bros. nie może być poważne. Zwłaszcza, że ma to dotrzeć do masowego odbiorcy. Poza tym, jak ktoś chce obejrzeć poważny film z Godzillą, to niedawno przecież wyszedł „Godzilla: Minus One”, który dostał same wysokie noty. Nawet Oscara udało mu się wygrać. Swoją drogą muszę go w wolnej chwili obejrzeć, bo nie było okazji, a jestem ciekaw.
Co się tyczy nowego filmu z Godzillą i Kongiem, to myślę, że każdy będzie się na nim dobrze bawił i każdy znajdzie tu coś dla siebie. To tyle ode mnie. Cześć.
I simply could not go away your web site prior tto suggesting that I extremely enjoyed the standard information an individual
provide for your visitors? Is gonna be again ceaselessly
to check up on new posts
Keepp on writing, great job!