Urojenie
Pamiętacie jeszcze Bing – Bonga z „W głowie się nie mieści”?
Ten wymyślony przyjaciel Riley, z którą razem się bawił i chciał polecieć na księżyc. Jak pewnie pamiętacie, został on zapomniany i prawdopodobnie już nie istnieje… Ale co, gdyby jednak przeżył? Jakby po tym wszystkim pragnął szukać zemsty na swojej „przyjaciółce”? W wyniku czego ze słodkiego stworka, zmienia się w krwiożerczą bestię, która poluje na dorosłą już Riley.
Teraz pewnie część z was się zastanawia „Chryste Panie, o co tutaj chodzi?”.
To co przed chwilą wam opisałem, to nic innego jak fabuła filmu „Puchatek: Krew i Miód”…to znaczy „Urojenie”. W sumie obydwa filmy idą tym samym tropem, a i jakościowo nie odstają jakoś specjalnie od siebie.
Ale od początku. Przed wami „Urojenie”, zapraszam…
Za reżyserię odpowiada Jeff Wadlow, który wcześniej nakręcił „Wyspa Fantazji”; „Prawda czy Wyzwanie” oraz „Wspomnienia płatnego zabójcy”. Natomiast scenariusz napisali Jeff Wadlow i Greg Erb, który napisał „Zakręcony” oraz…”Playmobil Film”. Tak, z takim poziomem mamy do czynienia.
Nie zrozumcie mnie źle.
Zwiastun zapowiadał coś co najmniej dobrego. Film bierze na warsztat motyw wyobraźni i wymyślonych przyjaciół. Istny samograj, który można było zrobić na tyle ciekawych sposobów…Z drugiej strony reżyser już wcześniej zabrał się za motyw wyobraźni, przy okazji „Wyspy Fantazji” i wyszło to beznadziejnie.
Czy tym razem udało mu się to zrobić dobrze?
N… Ale nie uprzedzajmy faktów.
Postaram się, żeby było jak najmniej spojlerów, ale też nie uważam, żeby to był jakiś must watch w kinie. Na streamingu z resztą też. Skoro formalności mamy za sobą, to zaczynamy…
Nie mija nawet pięć minut filmu, a już dostajemy horrorową sekwencję, w trakcie której główna bohaterka Jessica, jest goniona przez dziwnego pająka. Ale oczywiście jest to tylko sen, jeden z wielu jak się dowiadujemy, a my poznajemy męża naszej bohaterki, który gra tylko przez 20 minut, a potem znika. Czy jego postać będzie istotna dla rozwoju fabuły? Nie…
Max, bo tak nazywa się mąż Jessici, proponuje jej wcześniejszy przyjazd do ich nowego domu, który wcześniej należał do rodziców Jessici. Razem z nimi jadą Alice, która ma poparzenie na ręce oraz Taylor, która dopiero co się pojawiła, a ja już mam ochotę zobaczyć, jak ten misiek się jej pozbywa.
Młodsza z dziewczyn w piwnicy domu odnajduje tajne drzwi, za którymi chowa się Chauncey. Pluszowy miś, z którym Alice nawiązuje bliską więź i zostają najlepszymi przyjaciółmi. Razem ze swoim przyjacielem urządza grę w podchody, która z początku brzmi niewinnie i uroczo, aby skręcić w bardzo niepokojącą stronę…
Jessica martwi się stanem Alice i postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Jednak karuzela greckiej tragedii zdążyła już się rozkręcić. Chauncey jest na ostatniej prostej, aby dopełnić swego dzieła, zemścić się na Jessicę i porwać Alice do swojego wyimaginowanego świata…
Fabularnie „Urojenie” nijak nie wyróżnia się i jest to kolejny, generyczny horror z kategorii mordercze zabawki atakują.
Tak naprawdę właśnie o tym (przez większość czasu) jest ten film. I to też nie do końca, bo jak w takim choćby Chuckym ginęło od kilku do kilkunastu osób, tak tutaj ginie jedna osoba…Jedna osoba na cały film.
No dobrze, to może jest to coś innego?
I tutaj przyznaje się bez bicia, że po cichu liczyłem, że otrzymamy ciekawy thriller psychologiczny z twistem na koniec. Gdzie do samego końca będziemy się zastanawiać, czy ten misiek to w sumie jest nawiedzony? Czy to tylko wytwór wybujałej wyobraźni głównej bohaterki?
I w pewnym momencie mamy nawet przejście w tym kierunku, kiedy Jessica orientuje się, że tego misia to widzi tylko ona i Alice. Jednak czy jest to ciągnięte dalej i rozwijane? Nie.
W zamian za to otrzymujemy nudne ganianie się po generycznej lokacji, która ma niby być pałacem wyobraźni, a bardziej wygląda jak to „doświadczenie” Willego Wonki, o którym ostatnio było głośno. To był dopiero chory szajs.
Postaci są pisane na kolanie i bardziej niż z normalnym człowiekiem, masz wrażenie obcowania z niedorobionym NPC.
Wszyscy są odrysowani od linijki i mają typowy zestaw zachowań i charakterów, znany dla ich archetypów.
Tak więc główna bohaterka ma traumę do przejścia i musi zmierzyć się z wielkim złem. Mała dziewczynka jest bezpłciowa i poza tym, że ma traumę związaną z mamą niczego sobą nie reprezentuje. Starsza siostra jest wiecznie zblazowana i wkurzona na swoją macochę. Ilekroć z nią rozmawia, to musi po niej cisnąć jak po burej su…
A reszta?
Reszta jest tu tylko po to, aby wygłosić swoje kwestie, odebrać kwit i liczyć na to, że dostaną jeszcze jakieś role. Po ocenach tego filmu i poziomie ich aktorstwa, raczej nie liczyłbym na to.
Dialogi są napisane tragicznie i nie czuć w nich jakichkolwiek emocji. Nic kompletnie. Bohaterowie w trakcie ich wygłaszania nie starają się nawet ich dobrze zaakcentować. Pobawić się swoją rolą, stworzyć z tego pastisz. Nic kompletnie.
No ja przepraszam bardzo, ale czy dialogi pisał im M. Night Shyamalan? Bo czasami są na bardzo podobnym poziomie. Jak nie na tym samym.
Jedynie Chauncey jakkolwiek się uchował w tym filmie, ale też nie jest jakiś rewelacyjny. W formie tego pluszowego misia sprawuje się super. Niektóre momenty, gdzie on obraca głowę i spogląda na bohaterów, albo zmienia mu się mimika na pyszczku, były nieironicznie zabawne i razem z bratem śmialiśmy się oglądając go. A teraz mówiąc poważnie, że sam mógłbym uzyskać taki sam efekt w domowych warunkach, a i tak byłoby to straszniejsze niż w tym filmie.
Niestety im dalej w las, tym jest gorzej.
Na sam koniec filmu, po złożeniu ofiary przez Jessicę, Taylor i Glorię, z czego ta druga w końcu dostaje po głowie od głównej bohaterki. Trafiają do wyimaginowanego królestwa. Z braku lepszej nazwy, a nie pamiętam, czy jakkolwiek ono było nazwane w tym filmie.
Rozpoczynają poszukiwania Alice, jednak ich tropem ruszył już Chauncey, w swojej zmutowanej formie…Poważnie, dawno już nie oglądałem tak tandetnie zrobionego potwora filmowego. On bardziej niż miś, wyglądał jak przerośnięta wariacja ewoków z Gwiezdnych Wojen. Cholera, one wyglądały zdecydowanie lepiej niż to coś, a powstały 41 lat temu, za pomocą efektów praktycznych.
Reszta efektów specjalnych w tym ta dziwna zombie wersja Alice, oczy Chaunceya u ludzi, ten pająk ganiający Jessicę przez trzy czwarte filmu są paskudne. Bardziej niż budzić grozę i przerażenie u widza, wywoływały śmiech politowania i zażenowanie.
Co jeszcze?
Nawiązywanie do Pixara i postaci Bing – Bonga z „W głowie się nie mieści”. I ja rozumiem, że w te wakacje wychodzi sequel i trzeba wykorzystać hype wokół tego filmu. Ale trzeba też go umiejętnie wykorzystać. Czego „Urojenie” ewidentnie nie potrafi.
Na tym polu o niebo lepiej wypadło „Child’ s Play”, które miało zbliżoną premierę z „Toy Story 4” i postanowiło wykorzystać to w kampanii reklamowej, tworząc te znane już wszystkim plakaty i ten zwiastun wykonany z plasteliny.
Muzyka jest do zapomnienia i ledwo skojarzyłem, że jakakolwiek była w tym filmie. Horror ? Jak z początku faktycznie lekko się przestraszyłem i podskoczyłem na fotelu, tak przez resztę seansu siedziałem w fotelu kinowym i jedynie śmiałem się z kolejnych głupotek.
Wracając jeszcze na chwilę do wykorzystywania hype’ u na daną produkcję. Jak już chcieli z czegoś korzystać, to mogli wziąć coś z filmu „FNAF”, który z resztą robiło ich studio, Blumhouse. Ale po co się wysilać prawda?
Podsumowując „Urojenie” to nudny, przewidywalny straszak, bez polotu i charakteru, ze schematami wylewającymi się z ekranu. Jeśli nie macie na co iść, to idźcie na „Diunę” jeszcze raz, byle nie na ten film. Po prostu nie warto.
Najlepiej z resztą podsumował to użytkownik Filmwebu ImH8er, który napisał: „Ogólnie w filmie największym urojeniem było urojenie reżysera/scenarzysty, że tworzy coś dobrego.” Lepiej bym tego nie ujął.
To tyle ode mnie.