Czarna Pantera: Wakanda Forever

„Czarna Pantera”, film poniekąd przełomowy dla MCU, który wprowadził nowe, ciekawe postaci i zarysował świetnego złoczyńcę. Dał nam jeden z najlepszych filmów superbohaterskich, jakie kiedykolwiek wyszły. Osobiście go uwielbiam.
Uważam, że było to coś odbiegającego od formuły jaką wypracował sobie Marvel, a Ryan Coogler i Chadwick Boseman wykonali kawał świetnej roboty. Poza tym uznaje go, za jeden z bardziej uczuciowych filmów, który faktycznie niósł za sobą jakieś emocje, a nie był czystą rozwałką.
Do dziś pamiętam, jak wybrałem się do kina na ten film i nie mogłem oderwać wzroku od ekranu. Wyszedłem z kina z poczuciem satysfakcji i wiedziałem, że jest to świetne widowisko, które pozostaje w pamięci na lata.
Od tamtego momentu minęły cztery lata, a w międzyczasie zdążyliśmy otrzymać zapowiedź drugiej części.
Jednak w tym wypadku niestety już bez Chadwicka Bosemana, o czym opowiem za chwilę.
Zwiastuny zapowiadały bardzo emocjonalne widowisko, które nie będzie typowym filmem Marvela, a. Czymś odbiegającym od tej formuły i poniekąd osobistym. Ja nie mogłem się doczekać premiery i odliczałem każdy dzień do wyjścia film.
…i muszę to powiedzieć od razu na wstępie. Potrzebowałem dwóch dni, żeby pozbierać myśli i żebym mógł to ubrać w odpowiednie słowa.
Teraz jeszcze się powstrzymam z oceną tego filmu, ponieważ chciałbym przejść z Wami przez wszystkie jego aspekty. Omówić każdy z nich oraz spojrzeć na ten film z dwóch perspektyw, zarówno osób, którym film się podobał i tym co nie koniecznie.
Także bez dalszych wstępów zapraszam do recenzji filmu „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”…
Za reżyserię odpowiada Ryan Coogler, znany z nakręcenia dwóch części serii „Creed” i pierwszej części „Czarnej Pantery. Scenariusz napisali Coogler oraz Joe Robert Cole, który napisał scenariusz do pierwszej części. Ja Ryana Cooglera znam i uwielbiam jego filmy. Serię „Creed” uznaje za jedną z najlepszych serii filmów sportowych, jakie wyszły i chętnie do nich wracam. Uważam, że obaj panowie wykonali kawał dobrej roboty przy okazji pierwszej części „Czarnej Pantery” i tak jak mówiłem wcześniej, jest to jeden z lepiej nakręconych filmów MCU.
Zwiastun do drugiej części zapowiadał utrzymanie tej emocjonalnej części i utrzymanie tonu w bardziej kameralnym stylu, mimo przedstawienia konfliktu Wakandy z Talokanami.
I tutaj warto na chwilę przystopować i wyjaśnić sobie kilka spraw.
Jak wspomniałem we wstępie, w filmie nie pojawił się Chadwick Boseman. Wszystko ze względu na to, że 28 sierpnia 2020 r. przegrał on walkę z rakiem. Na tamten moment Ryan Coogler miał już gotowy scenariusz i jak się domyślacie trzeba było go przepisać. Wokół tej sprawy wybuchło wielkie zainteresowanie, głównie ze względu na fakt…
Kto będzie nową Czarną Panterą?
Jedni myśleli, że powinni zrobić recast, inni, że to powinna być znana już postać, jak choćby Shuri czy Okoye. Jeszcze inni myśleli, że ten film nie powinien w ogóle wyjść do kin i jest to hańba i brak uszanowania zmarłego.
Moim zdaniem wszystkie te stanowiska są stekiem bzdur i szukaniem problemu na siłę. I to nie jest tak, że uważam za dobry pomysł zamianę aktora w danej roli.
Uważam, że ta rola i to co zrobił Chadwick jest fenomenem pod względem kulturowym, jak i pod kątem tworzeniem historii. Jego interpretacja Czarnej Pantery jest znakomita i na zawsze pozostanie zapamiętana w naszych sercach. Wielka szkoda, że niestety nie dane mu było dalej tworzyć kolejnych bohaterów i inspirować kolejne pokolenia ludzi.
Jak wiadomo, życie jest w pewnych momentach bardzo okrutne i nigdy nie wiadomo, kiedy się skończy…
Od samego początku filmu jesteśmy wystawiani na mocny bagaż emocjonalny. W wyniku nieznanej choroby, umiera Król T’Challa, a władzę w Wakandzie przejęła Królowa Ramonda. Mieszkańcy muszą sobie radzić ze stratą ukochanego władcy oraz z coraz większym naciskiem innych państw, na podzielenie się złożami Vibranium. W międzyczasie do Królowej Ramondy i Księżniczki Shuri przychodzi Namor, władca ludu Talokan. Ostrzega je, że jeśli nie wydadzą dziewczyny, która tworzy wykrywacze Vibranium, zabije wszystkich ludzi na powierzchni. Rozpoczyna się wyścig z czasem i wielkie poszukiwania Riri Williams.
Czy uda jej się powstrzymać nadciągające zagrożenie?
Aktorsko ten film, to pierwsza liga. Początkowo chciałem wybrać się na dubbing, z czystego przyzwyczajenia, ale ostatecznie wybrałem wersje oryginalną i była to najlepsza decyzja. Możliwość usłyszenia oryginalnych głosów tych postaci, dodawało swoistego klimatu, a niekiedy nawet powodowało ciarki. Tutaj swoją uwagę kieruje w stronę Angeli Bassett, która wręcz przyciąga nas do ekranu. A jej dialog na sali tronowej, to wyżyny aktorskie. Aż ciarki same się pojawiały.
Reszta aktorów z Letitią Wright, Lupitą Nyong’o, Danai Guirą, Winstonem Duke’ em są fantastyczni i kradną show za każdym razem jak się pojawią. Warto tutaj też wspomnieć o nowych twarzach jak Tenoch Huerta, Dominique Thorne czy Florence Kasumba. Wszyscy są fantastyczni w swoich rolach i jestem ciekaw jak potoczą się ich dalsze losy.
Skoro o aktorach mowa, to warto wspomnieć o ich postaciach.
Królowa Ramonda (Angela Bassett) kradnie show, jej prezencja, postawa, mimika, każdy element tworzy postać twardej i opanowanej Królowej, która mimo utraty syna, godzi się z tym faktem i idzie dalej naprzód. Shuri (Letitia Wright) jest świetna, a jej droga ku pogodzeniu się ze stratą jest bardzo ciekawa. Co prawda na początku miałem poczucie, że trochę bladnie w porównaniu z resztą bohaterów, ale potem już nabrała tempa i razem z pozostałymi była kapitalną postacią. Namor (Tenoch Huerta) jest postacią niejednoznaczną, a przez to ciekawie obserwuje się jego poczynania i można z nim się nawet utożsamiać. Z jednej strony, chce on po prostu bronić swego ludu przed najeźdźcami, którzy chcieliby wykorzystać ich technologie i potęgę. A z drugiej chce on to rozwiązać poprzez wybicie wszystkich ludzi na powierzchni. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych złoczyńców (choć tutaj wypadałoby użyć określenia antybohater) w MCU.
Kostiumy to coś pięknego.
W przypadku Wakandy mamy połączenie starych, ludowych szat z nutką futuryzmu. Co w ostatecznym rozrachunku dodaje uroku i klimatu nowoczesnego, Afrykańskiego państewka. Z kolei stroje Talokan są mocno związane z ubiorem starożytnych Majów i Azteków. Jest to wybór zdecydowanie ciekawy i fajnie kontrastujący z bardziej nowoczesnymi szatami w Wakandzie. Tu należy jeszcze wspomnieć o stroju IronHeart (Riri Williams). Wobec którego jest spora dawka krytyki, głównie, że wygląda jak z tego filmu „Power Rangers”. Moim zdaniem trochę tak jest, ale nie żeby była to jakaś wielka tragedia.
Akcja w Wakanda Forever, jest zdecydowanie najmniej Marvelowską w całym tym uniwersum. Tak jak w większości produkcji jest ona z nami przez cały czas, tak tutaj jest dawkowana. Po każdej scenie akcji lub istotnym momencie, mamy chwile oddechu na przetrawienie zaistniałych wydarzeń i przygotowanie się na kolejne. Jest to dla mnie świetne rozwiązanie, pod względem struktury filmu, jak i budowania napięcia. Nie jest to wszystko w ciebie rzucane z mocą karabinu maszynowego i nawet nie masz okazji tego ogarnąć. Tutaj masz wszystko podane w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i tak, żeby nic Ci się nie pomieszało.
Poza tym świetne było pokazanie części scen, bez jakiejkolwiek muzyki, jak choćby obrady w sali tronowej. Dodawało to poczucia powagi, bez potrzeby wrzucania pompatycznej muzyki i nie wiadomo jakich mrocznych chórów. Wszystko było wygrane perfekcyjnie i z gracją…
Oczywiście muzyka jest tu znakomita.
Za ścieżkę dźwiękową znowu odpowiadał Ludwig Goransson i wykonał swoją robotę po mistrzowsku. Jest to wszystko różnorodne, a przez to ciekawe i świetnie spajające się z filmem. Wykorzystanie motywów afrykańskich, latynoamerykańskich, trochę techno, pieśni ludowych, wszystko to jest przepiękne, świetnie się tego słucha i zostaje z widzem na długo po seansie. Polecam gorąco Soundtrack stworzony do filmu, w którym prym wiedzie Rihanna i jej „Lift me up”, po którego przesłuchaniu w kinie miałem ciarki i wzruszyłem się. Wszystkie utwory są fantastyczne i chętnie będę ich słuchał.
Klimat jak już mówiłem, jest bardziej kameralny i osobisty. Nie mamy do czynienia z wielką bitwą, jak w „Avengers Endgame”, a prostą historią o próbie pogodzenia się ze stratą osoby bliskiej i ogółem o kwestiach rodziny. Moim zdaniem pasuje to idealnie do tej historii i tej postaci jaką jest Czarna Pantera, niezależnie czy mówimy o T’Challi czy o Shuri. Poza tym czuć w tym filmie hołd składany Chadwickowi i jego postaci, który nadaje swoisty ton tej opowieści, ale też pozwala na większe zagłębienie się w historię i lepsze jej zrozumienie.
Czy jest to najlepszy film MCU?
Moim zdaniem jak najbardziej, a w dodatku jest to bardzo dobra kontynuacja do pierwszej części. I uważam, że te wszystkie argumenty przeciw temu filmowi są bez sensu i trochę wyciągnięte znikąd, jak choćby to, że Talokan jest słaby, bo tam woda jest mętna i nic nie widać. Oczywiście każdy ma prawo do odmiennego zdania i tego nie neguje, ale jak czytam i słucham takich wypowiedzi, to czasem się zastanawiam, czy my oglądaliśmy ten sam film? Więc podsumowując „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” to moim zdaniem znakomity film, świetne zakończenie 4 fazy MCU, kapitalny hołd w stronę Chadwicka Bosmana i każdy powinien go zobaczyć. Ja podczas oglądania wiele razy się wzruszyłem, zaśmiałem i chłonąłem to widowisko jak małe dziecko. Uwielbiam ten film i uważam, że Ryan Coogler i cała obsada wykonali kawał dobrej roboty…