Creed III

0

Czy przyjaciel z dzieciństwa zdoła odebrać mu tytuł mistrza?

creed 3

“Rocky” to film, który pokochał cały świat. Jest to seria, która od 47 lat motywuje do sięgania po swoje marzenia i spełnienia American Dream.
Prosta historia o nikomu nieznanym bokserze, który dostaje szanse od losu i zostaje ulubieńcem tłumu. Ktoś słyszący obecnie te historię, mógłby pomyśleć, że jest to świetny film i pewnie studia się o niego zabijały.


Jednak nie zawsze było tak różowo.


Ale po kolei…
Sylvester Stallone, człowiek legenda którego możemy kojarzyć z niezliczonej ilości ról. Od kiedy tylko pamiętał, marzył o wielkiej karierze aktorskiej. Chodził na wszystkie możliwe castingi, zgłaszał się do wszystkich możliwych projektów, nie zależnie od roli. Jednak wszędzie słyszał NIE. Doprowadziło to do sprzedaży jego ukochanego psa i najwierniejszego towarzysza Butkusa. Ale nie poddawał się. Wtedy to obejrzał jedną z walk Muhammada Allego z nikomu nieznanym bokserem i wpadł na pomysł dobrze znanej nam historii Rocky’ ego.


Jednak i tutaj nie obyło się bez problemów.


Stallone chodził ze scenariuszem od studia do studia, ale nikt nie chciał wyłożyć pieniędzy na film. Kiedy w końcu znalazło się studio, zaproponowali mu 125 tys. dolarów. On odrzucił ofertę, ponieważ nie uwzględniali jego w głównej roli, a na tym mu najbardziej zależało. Ostatecznie doszli do porozumienia. Sylvester dostał 30 tys. za scenariusz (z czego połowę wydał na odkupienie psa) i mógł spełnić swoje marzenia o karierze aktorskiej.
Reszta to już historia…


Film okazał się fenomenem na skale światową, zarabiając 117 mln dolarów na całym świecie. Poza tym otrzymał siedem nominacji i aż trzy Oscary, w kategoriach: najlepszy film, najlepszy reżyser i najlepszy montaż. A warto przypomnieć, że wtedy o tę nagrody walczył z takimi filmami jak “Taksówkarz” oraz “Wszyscy ludzie prezydenta”.
Po tym sukcesie oczywiście nastały sequele. Jedne lepsze, drugie niekoniecznie. Każdy zarabiał ogromne pieniądze i kontynuował legendę Rocky’ego Balboa. Jednak Stallone wiecznie młody nie będzie, a trzeba kontynuować tą franczyzę dalej.


I tak w 2016 r. za sprawą Ryana Cooglera otrzymaliśmy postać Adonisa Creeda. Młodego, ambitnego boksera i syna Apollo Creed’a, przyjaciela Rocky’ego.
Narodziny Legendy okazały się równie wielkim sukcesem, co poprzedniczki, a studio MGM zaczynało pracę nad kolejnymi częściami.
I tak w tym roku otrzymaliśmy “Creed III”. W roli głównej powraca Michael B. Jordan, a jego nowym przeciwnikiem jest Jonathan Majors.


Czy trzecia część okazała się kolejnym sukcesem?


Przekonajmy się…
Już na początku dostajemy wielką niespodziankę. Reżyserem trzeciej odsłony…nie jest Ryan Coogler, a Michael B. Jordan. Odtwórca głównej roli. Jednak zanim zaczniecie rzucać swoimi odbiornikami, posłuchajcie mnie przez chwile. Moim zdaniem powierzenie roli reżysera Jordanowi, było najlepszą możliwą decyzją. Gra postać Adonisa już 8 lat. Doskonale wie, jak ma nią operować, jak się ma zachować, a przede wszystkim czego oczekują od niego fani. Jak mało kto wie, za co pokochali Creed’a.

I ja wiem, że jest to jego debiut reżyserski. Ale na planie towarzyszyły mu osoby z doświadczeniem w tym fachu. Więc bez problemu mógł się poradzić w każdej możliwej kwestii. Jednak, jeżeli dalej to Was nie przekonuje, to producentami tego filmu są Ryan Coogler oraz Sylvester Stallone. Czyli oczywiście najważniejsze osoby tworzące te serie.


Poza tym, po samych wywiadach z nim uważam, że był on idealnym kandydatem do tej roli. Czuć od niego tą miłość i zaangażowanie do tej serii. Widać, że miał jasno postawione cele i wiedział, jak chce kontynuować te filmy.


Jednak czy podołał temu zadaniu?


Moim zdaniem tak. I według mnie “Creed III” jest najlepszą częścią całej trylogii. A nie ukrywam, że po dwójce poprzeczkę postawiłem wysoko.
Ale o tym za chwile, a teraz pomówmy o fabule…
Adonis Creed, to światowej sławy bokser. Z chłopaka znikąd przerodził się w najlepszego boksera, jaki kiedykolwiek istniał. Obecnie prowadzi własną siłownie i pomaga rozwijać się kolejnym, przyszłym gwiazdom. Jego żona Blanca pisze teksty dla innych wykonawców i razem wychowują córkę Amarę. Wszystko układa się jak najlepiej, no po prostu żyć nie umierać.
Ale do czasu…


Do Adonisa przyjeżdża dawny przyjaciel z dzieciństwa, Damian Anderson, który wyszedł właśnie z więzienia. Creed z poczucia „zobowiązania” wobec przyjaciela postanawia pomóc mu zrobić karierę bokserską, jednak ten wymyka się spod kontroli. Kierowany nienawiścią i gniewem, postanawia się zemścić na Donniem i odebrać wszystko na czym mu kiedykolwiek zależało. Creed decyduje się zakończyć to raz na zawsze i wyzywa Damiana na walkę. Czeka go nie lada wyzwanie i konieczność walki z demonami przeszłości.

Czy wyjdzie z tego pojedynku cało?


Fabularnie dostajemy to co zwykle. Creed ma się dobrze, pojawia się główny zły, on musi go pokonać, mierzy się z demonami, wygrywa walkę fizyczną i mentalną, bla, bla, bla…Jednak czy rzeczywiście nie dostajemy nic ponad to? Dostajemy i to całkiem sporo. Trylogia Creed’a od samego początku bawi się koncepcją dramatu sportowego i wprowadza do niej nowe elementy.


Jedynka to klasyczna historia od zera do bohatera, zupełnie jak pierwszy Rocky. Twist polega na tym, że mamy do czynienia z synem samego Apollo Creed’a. Legendy boksu, która niejako stworzyła Rocky’ego. Adonis za wszelką cenę chce dorównać legendzie ojca i napisać swoją własną. I tak jak w pierwowzorze Creed nie wygrywa swojej walki, ale udowadnia coś sobie i wszystkim innym.


W dwójce jest już wysoko postawionym zawodnikiem i zdobył tytuł mistrza. Jednak na horyzoncie pojawia się Viktor Drago, syn Ivana Drago, który zabił na ringu jego Ojca. Ta walka ma dla niego szczególne znaczenie, ponieważ musi zmierzyć się z demonami i konsekwencjami czynów jego Ojca. Tak samo z resztą Viktor, którego ojciec szkolił i wychowywał w nienawiści, aby dokonać zemsty. Cała ta walka z decyzjami, konsekwencjami i czynami ich rodziców wypadła świetnie.


No i jest nasza trójka.


Gdzie główny bohater już nie mierzy się z dziedzictwem Apollo Creed’a, a swoim własnym. Damian był jego przyjacielem z dzieciństwa, którego zostawił w chwili największej potrzeby. Anderson spędza 18 lat w więzieniu, gdzie pielęgnuje tą nienawiść i chce się zemścić na dawnym przyjacielu. Adonis musi więc podjąć się walki i zmierzyć z demonem, którego sam stworzył.


Jeżelibyście mnie spytali, co najbardziej przyciąga mnie do tych filmów, to zdecydowanie ten motyw dziedzictwa. I ktoś mógłby powiedzieć, że jest to oklepane, bez polotu i nudne. Ja uważam, że tak nie jest.
Zarówno twórcy, jak i Michael B. Jordan starali się tak ograć ten motyw, aby wprowadzić do niego właśnie te świeżość i polot. I jak dla mnie udało im się to w 100 %. Jeszcze nigdy tak nie byłem zainteresowany filmem sportowym, jak przy okazji tej trylogii.


Aktorsko jak zawsze dostajemy rewelacyjnie zagrane postaci. Na pierwszym planie niezastąpiony Michael B. Jordan, który ciągnie ten film na swoich barkach i daje popis aktorski. Na przestrzeni trylogii faktycznie widać, że Adonis Creed ewoluuje pod względem charakteru. Z początku narwany, młody chłopak, który chce za wszelką cenę budować swoją legendę. Obecnie przykładny mąż i ojciec, który pomimo swojej walecznej natury, stara się znajdować pokojowe rozwiązania.

Ta przemiana pokazuje, jak te filmy dbają o nawet najmniejsze szczegóły. Faktycznie czujesz, że on się zmienił, potrafisz się z nim utożsamić, a nawet mu kibicować. Za to w końcu pokochaliśmy te filmy, za genialnego głównego bohatera.

I co tu dużo mówić, Jordan to Adonis Creed w 100 %.


Po drugiej stronie barykady mamy Jonathana Majorsa. Według mnie, wypadł kapitalnie w swojej roli. Damian Anderson, to zdecydowanie idealny przeciwnik dla Creed’a. Jego motywacja, mimo bycia prostą, ma w sobie te siłę i charakter. Poza tym sama prezencja Majorsa, który wyglądał jak demon z piekła rodem. Aktor jest tak „napakowany”, że jedyną moją reakcją widząc go na żywo, byłoby kopanie sobie dołka. Ale na serio…


Aktor dowiódł również pod względem charakteru i jego relacji z postacią Michaela B. Jordana. Widać między nimi tą iskrę dawnej przyjaźni. Pomimo ich obecnych relacji, dalej traktują się z szacunkiem. No i sama walka finałowa, gdzie między panami iskrzy, że aż miło.


Rzecz jasna nie mogło tu zabraknąć Tessy Thompson oraz Mili Davis – Kent, grających Biancę i Amarę. Obie są fantastyczne w swoich rolach. Tessa jako Bianca jak zwykle jest oszałamiająca i zjawiskowa. Jest swego rodzaju ostoją i głosem rozsądku Adonisa. Trochę żałuje, że w tym filmie nie wykonała żadnego numeru muzycznego, bo według mnie wychodzi jej to świetnie. Na plus zasługuje również aktorka grająca córkę Creed’a, która jak wiemy z drugiej części, jest głucha. Tak więc, ilekroć rozmawia z jakąś postacią, to posługuje się językiem migowym.

Moim zdaniem wyszło to świetnie. Jej konwersacje choćby z Adonisem są genialne i urocze na swój sposób. Perfekcyjnie wpisuje się w te postać. Aż chce się ją oglądać więcej i więcej.

Muzyka od samego początku była ważną częścią tej trylogii. Jest niczym osobna postać, która nadaje temu wszystkiemu rozmachu i polotu. Tym razem soundtrack do filmu stworzył Dreamville.


Czy sprawdził się w swojej roli?


Moim zdaniem w 100%. Jeśli chodzi o muzykę w Creedzie, to uwielbiam wszystkie pojawiające się tu numery. Mają w sobie moc, siłę i coś niesamowitego. Zwłaszcza numer Runnin z drugiej części, przy którym zawsze dostaje takiego kopa emocjonalnego. Ale wracając do trójki.


Kawałki jak zawsze dają radę. Jest moc, jest pompa i aż chce się wyjść z sali kinowej i pójść na siłownie. Najbardziej zapadł mi w pamięć Adonis Interlude oraz Blood, Sweat & Tears. Przy pierwszym się wzruszyłem i dostałem porządną dawkę motywacji. A drugi to moim zdaniem idealne zakończenie filmu. Uważam, że cały ten soundtrack jest idealny choćby do puszczenia sobie na siłowni, w trakcie treningu. Jest to najlepszy album, jaki kiedykolwiek powstał na potrzeby filmu.


Przyszedł czas na crem de la crem całego filmu, czyli walki.


Powiedzieć, że są fenomenalne, to nic nie powiedzieć. Z każdym kolejnym filmem mam wrażenie, że ja faktycznie jestem na tym ringu. Tutaj ponownie muszę pochwalić twórców, ponieważ to jak z każdym kolejnym filmem te walki się zmieniają jest genialne. W pierwszej części, walki mimo małych środków, dalej były wciągające i nie można było oderwać wzroku od ekranu.


W dwójce mamy odejście od tych podstawowych ujęć. Walki są bardziej dynamiczne, szybsze, a twórcy pokusili się nawet o widok z pierwszej osoby. Przez co sami mogliśmy się poczuć jakbyśmy właśnie walczyli. Poza tym kamera krążyła wokół tych postaci, dzięki czemu mieliśmy pogląd z każdego możliwego punktu.


No i nasza trzecia część, gdzie walki to po prostu dzieło sztuki. Istny balet, który trwa i trwa, a ty chcesz więcej i więcej. Tutaj warto wspomnieć, że Michael B. Jordan w trakcie kręcenia scen walk, inspirował się walkami z anime. Głównie z Dragon Balla, gdzie część ujęć jest dosłownie 1 do 1 oddana jak w anime. Według mnie był to ciekawy wybór i dodał coś świeżego od siebie.


Na plus zasługuje również styl walki Jonathana Majorsa, który był inny od tego co mogliśmy zobaczyć w tej serii. Co ma w sumie sens, z perspektywy tego, że ta postać nie trenowała profesjonalnie boksu. Mimo to jego styl jest niesamowity. Tutaj od razu zalecam Wam wybrać się na seans w Imaxie.
Tylko wtedy będzie mogli doświadczyć tego widowiska w pełni.
Każdy mięsień, kropla potu, oddany cios. Wyższa szkoła jazdy…


Podsumowując “Creed III”, to zdecydowanie genialny film i najlepsza część w całej trylogii. Teraz mam apel do wszystkich niezadowolonych z tego filmu. Bo i tacy się znaleźli.
Narzekacie w swoich “recenzjach”, że to już nie są dobre filmy, bo nie ma Rocky’ ego, a Adonis to kiepska postać. To w takim razie po co je oglądacie? Bo może nie wiedzieliście i umknęło to waszym wielkim umysłom, ale to sa filmy dla nowych fanów. Twórcy słusznie założyli, że mało kto będzie chciał obejrzeć 76 – letniego Stallone’ a, walczącego na ringu. Że potrzeba tu świeżej krwi i kogoś, kto przyciągnie nową widownię.


Według mnie Jordan sprawdził się idealnie w swojej roli i dla obecnych widzów, jest tym czym był Rocky w latach 80 – tych. Motywacją. Bo ile osób po obejrzeniu tych filmów postanowiło pójść na siłownię, trenować boks i sięgać po swoje marzenia?


Ja sam do tych osób należę. Te filmy pokazały mi, że wszystko jest możliwe i warto sięgać po swoje. Poza tym zmotywowały mnie do chodzenia na siłownie i myślę, żeby faktycznie trenować boks. Więc jeżeli faktycznie tak Wam to przeszkadza, to wróćcie sobie do filmów z Rocky’m i nie psujcie reszcie zabawy. Zwłaszcza, że jak pokazują oceny na takim choćby Rotten Tomatoes, należycie do mniejszości. A resztę zachęcam do obejrzenia tego filmu, bo jest to zdecydowanie jeden z najlepszych filmów tego roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *