Better Man

0
Better Man

Kiedy mówi się o gwiazdach światowego formatu, na myśl przychodzą nam takie postaci jak: Taylor Swift, Freddie Mercury, Céline Dion, Elvis Presley, Ray Charles, Whitney Houston etc. Jednak wśród nich należy wymienić jeszcze jednego artystę, a mianowicie Robbiego Williamsa.

Pewnie część z was zastanawia się teraz, kim do cholery jest Robbie Williams?

Na to pytanie postanowił odpowiedzieć reżyser Michael Gracey, w swoim najnowszym musicalu biograficznym o tytule „Better Man”.

Za reżyserię odpowiada Michael Gracey, który wcześniej nakręcił „Króla Rozrywki”. Natomiast scenariusz przygotowali Oliver Cole oraz Simon Gleeson. Osobiście nie widziałem poprzedniego filmu tego reżysera, ani też nie wiedziałem kim jest sam Robbie Williams…a przynajmniej na początku.

Wraz z researchem odkryłem, że to on jest odpowiedzialny za stworzenie „Angels”; „Feel”; „Rock DJ” oraz „Candy”. Mało tego, Robbie Williams ma na swoim koncie rekord Guinnessa, za sprzedaż ponad 1,6 mln biletów w jeden dzień, który to zdobył w 2006 r. podczas swojej trasy koncertowej. Ten rekord udało się przebić dopiero 17 lat później, kiedy to Taylor Swift organizowała swoją „The Eras Tour”.

Jednak tym co najbardziej zainteresowało mnie w „Better Man”, był pomysł ukazania Robbiego Williamsa jako…małpy. Co było zabiegiem przemyślanym i wyszedł od samego artysty, który to widzi się w taki sposób, ilekroć występuje na scenie. W sumie jest to trafny komentarz na branże rozrywkową ogółem i to jak mogą czuć się również inni artyści.

Ostatecznie w zwiastunie do „Better Man” dopatrywałem się ciekawego konceptu na opowiedzenie tej fantastycznej historii i kolejnego genialnego filmu biograficznego, tuż obok „Rocketmana” o życiu Eltona Johna, który to kocham całym sercem.

Miałem drobne obawy względem filmu.

Głównie związane z ewentualnym „ugrzecznieniem” tej historii. Jest o człowieku, który sam chętnie wypowiadał się na przestrzeni lat o swoich problemach z używkami i alkoholem. Oraz zrobienia z niej po prostu zbioru najpopularniejszych kawałków Robbiego Williamsa.

Jak wyszło?

„Better Man” to musical biograficzny, opowiadający historię Robbiego Williamsa. Brytyjskiego muzyka popowego, który już od najmłodszych lat był zakochany w muzyce. Jego miłość do muzyki dodatkowo podsycał Ojciec, który z wielką czcią opowiadał choćby o Franku Sinatrze.

W wieku 15 lat Robbie otrzymuje propozycje swojego życia. Udało mu się wygrać casting do nowopowstałego boys bandu „Take That”. Od tej pory śledzimy jego karierę, jak z członka jednego z największych boys bandów w historii Wielkiej Brytanii, przerodził się w jedną z największych światowych gwiazd muzyki pop.

Fabularnie „Better Man” to klasyczny przykład historii „od zera do bohatera”, z paroma przeszkodami po drodze i odrodzeniem głównego bohatera na koniec.

Widzieliśmy to już wcześniej i będziemy widzieć to później. Jednak to co wyróżnia ten film na tle pozostałych, to pomysł na siebie, ubranie tej historii w musicalowe szaty oraz sam Robbie Williams. Ale po kolei…

Koncept CGI małpy jest genialny w swojej prostocie.

Już sama interpretacja tego, jak Robbie Williams widzi się na scenie, pozwala nam na głębsze zrozumienie postaci i jego punktu widzenia. Na duży plus zasługuje to jak genialnie został wykonany projekt małpy i jak prezentuje się w filmie. Twórcy od efektów specjalnych zadbali o najdrobniejsze detale, jak choćby widoczne pod futrem tatuaże, mimika czy same włosy. W paru momentach można odnieść wrażenie, że zamiast musicalu, oglądamy kolejną część z serii „Planeta Małp”.

Warto też wspomnieć, że w postać na ekranie wcielały się dwie osoby. W normalnych scenach był to Jonno Davies, który muszę przyznać, że poradził sobie w tej roli świetnie. Natomiast w scenach musicalowych Robbie Williams, który na nowo wykonywał swoje numery na potrzeby filmu. Piosenki a co za tym idzie, aspekt musicalowy całości.

Osobiście jestem zwolennikiem opowiadania historii artystów w formie musicali. Mówimy tu w końcu o ludziach, dla których muzyka jest całym życiem. Naturalnym wyborem przy filmowej ekranizacji ich historii jest próba opowiedzenia jej za pomocą muzyki właśnie. Pozwala to ludziom pracującym przy takich projektach na puszczenie wodzy fantazji. Zrobienie z tego maksymalnie kolorowego, skocznego i poruszającego najgłębsze struny w sercach widzów projektu, jaki tylko jest możliwy.

Jednym z przykładów że taka forma może zadziałać, jest wcześniej wspomniany „Rocketman”. W fantastyczny sposób przybliżył widzom kim jest Elton John i dał nam lekko ponad dwie godziny rozrywki w czystej postaci. W „Better Man” mamy również do czynienia z taką samą sytuacją.

Na wstępie muszę pochwalić wykorzystanie hitów w wykonaniu Robbiego Williamsa w ramach rozgrywanej fabuły. Zdaję sobie sprawę z tego, że może się to wydawać banalne, ale jest to dla mnie istotne przy realizowaniu tego typu produkcji.

Otoczka musicalowa…

Gra światem przedstawionym, układy taneczne, oświetlenie, kostiumy. To i wiele więcej daje nam poczucie uczestnictwa w tej historii, a nie bycia jedynie jej biernym widzem. To jednoczesne obcowanie ze światem rzeczywistym oraz światem fantazji jest niesamowite. Cała sekwencja rozgrywająca się na Regent Street w rytm piosenki „Rock DJ” wypada genialnie. Sprawia, że samemu chce się zacząć tańczyć razem z bohaterami filmu. Poza tym to właśnie ta scena skłoniła mnie do wybrania się na seans.

Jak już wspomniałem, wcześniej nie byłem zaznajomiony z biografią Robbiego Williamsa i kojarzyłem go jedynie na bazie kilku utworów. Dlatego do „Better Man” podchodziłem z czystą głową i niemałą ekscytacją, względem tego co mnie czeka.

A czekała na mnie opowieść o człowieku, chociaż w tym wypadku adekwatnie byłoby powiedzieć o małpie, który mimo ogromnego talentu, wsparcia bliskich i rzeszy fanów, mierzy się z brakiem wiary w siebie, uzależnieniami i skłonnościami do autodestrukcji. To historia tego, jak Robbie Williams uświadczył się w przekonaniu, że jest nic nieznaczącym klaunem, któremu się poszczęściło i w żadnym stopniu nie zasługuje na to wszystko. Aby na koniec zaakceptować się takim jakim jest i fakt, że ludzie pokochali go nie bez powodu, dlatego też powinien on pokochać siebie.

Podsumowując „Better Man” to zdecydowanie bardzo pozytywne zaskoczenie i dowód na to, że powinniśmy dostawać więcej tego typu projektów. Projektów z serduchem po właściwej stronie, które nie boją się opowiedzieć tego typu historii i ubrać jej w musicalowe ciuszki, które zapraszają nas do świata fantazji.

Ten film skłonił mnie do sprawdzenia dyskografii Robbiego Williamsa i tak samo jak „Rocketman” sprawił, że pokochałem Eltona Johna, tak „Better Man” rozpalił moją miłość do muzyki Williamsa. Z wielką chęcią będę do „Better Man” wracał po wielokroć. To by było na tyle. Dajcie znać, czy oglądaliście już ten film i jakie wrażenie na Was zrobił?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *