We Live In Time

0
We Live In Time

Czas jest nieodłącznym elementem ludzkiej egzystencji.

Niezależnie czy mówimy o aspektach dnia codziennego, czy też z perspektywy całego naszego życia. Czas niezmiennie przypomina nam o swoim istnieniu i jego upływie. Jednym z trudniejszych tematów z nim związanych, jest tworzenie relacji w momencie, gdy jeden z partnerów w wyniku choroby tego czasu najzwyczajniej w świecie nie ma.

To automatycznie rodzi wiele pytań.

Czy taka relacja ma w ogóle rację bytu?

Jak ona powinna wyglądać?

Czy powinniśmy skupić się na szukaniu jakiegoś rozwiązania?

Czy może wykorzystać wszystkie te chwile, które są nam dane?

Na te pytania odpowiada „We Live In Time”. Romantyczny komedio – dramat z Andrew Garfieldem i Florence Pugh, który zdecydowanie warto obejrzeć.

Za reżyserię odpowiada John Crowley, który wcześniej wyreżyserował „Brooklyn”; jeden odcinek „Black Mirror” oraz „Szczygieł”. Natomiast scenariusz napisał Nick Payne. Nie będę ukrywał, że na „We Live In Time” czekałem z niemałą ekscytacją. Z jednego konkretnego powodu, jakim jest Andrew Garfield…A tak na poważnie zainteresował mnie zwiastun tejże produkcji.

Zapowiadał on wzruszającą historię o miłości, z wyznaczonym terminem ważności. W rolach głównych występują fantastyczni Andrew Garfield oraz Florence Pugh. Całość dopełniała możliwość poznania tejże relacji, na przestrzeni aż dziesięciu lat. Ze wszystkimi jej wzlotami i upadkami. Wygląda to jak przepis na murowany hit.

Czy tak faktycznie było?

„We Live In Time” opowiada historię dwójki ludzi. Almut, szefowej kuchni oraz Tobiasa, pracownika branży IT, który właśnie się rozwodzi. Ich losy przeplatają się ze sobą, kiedy to jedno potrąca drugie samochodem. I tak jak to powtarzali nasi dziadkowie, miłość uderzyła z nienacka. Przez resztę filmu obserwujemy jak na przestrzeni dziesięciu lat ich relacja się rozwija, zakładają razem rodzinę i mierzą się z chorobą Almut, korzystając z każdej danej im chwili.

Fabularnie „We Live In Time” w ciekawy sposób podchodzi do opowiedzenia swojej historii. Zamiast linearnej fabuły, mamy do czynienia z wieloma przeskokami czasowymi. Przez co w jednej chwili obserwujemy jak Almut i Tobias rozmawiają ze swoją córką, aby w kolejnej scenie oglądać początki ich relacji. I ten zabieg sprawdza się naprawdę dobrze.

Jak z początku trochę wybijające z rytmu mogą być te przeskoki, tak z czasem te segmenty zaczynają mieć dla nas sens i spinać się w kompetentną całość. Zwłaszcza w kontekście do poprzednich scen, które niejako nas wprowadzają w to, co się będzie działo dalej. Jestem zdania, że „We Live In Time” wyszło na dobre takie podejście, aniżeli opowiadanie tej historii w sposób liniowy.

Sama historia, potrafi wywołać łezkę w oku u widza. W bardzo życiowy sposób opowiada o oczekiwaniach względem związku. O tym, na jakie ustępstwa jesteśmy w stanie pójść, aby nasza druga połówka mogła się spełnić zawodowo bądź zrealizować swoje marzenia. Nie powinniśmy myśleć o takiej relacji dalekosiężnie, a skupić się na cieszeniu się chwilą, tym co jest tu i teraz. I czasami trzeba po prostu odpuścić.

Rzecz jasna po drodze zdarzają się wszelkiego rodzaju niesnaski, niedopowiedzenia i kłótnie. Ale jak to w życiu bywa, zawsze tak było, jest i będzie. Najważniejsze jest to, aby po każdej z kłótni postarać się znaleźć wspólne rozwiązanie i zrobić wszystko co w naszej mocy, aby zadbać o dobro drugiej strony. I o tym właśnie opowiada „We Live In Time”.

Jest to słodko – gorzka historia miłosna, z której każdy wyciągnie wiele dobrego.

Ot choćby świetny sposób na rozbijanie jajek. W trakcie seansu wielokrotnie łapałem się na tym, że oglądałem dwójkę głównych bohaterów i powtarzałem w głowie: „Tak! Tak powinna wyglądać relacja.”. Porównując sobie „We Live In Time” do poprzednich tego typu produkcji, mogę z pełną powagą powiedzieć, że jest to jeden z lepszych filmów w swoim gatunku.

Czas na crème de la crème tej produkcji, czyli dwójka naszych głównych bohaterów.

I powiem to na starcie, że wybór Andrew Garfielda i Florence Pugh do tych ról, był strzałem w dziesiątkę. Widać po prostu, że ta dwójka świetnie się ze sobą dogaduje. Jest między nimi genialna chemia, która wręcz wylewa się z ekranu. Ta chemia jest widoczna również na materiałach prasowych, wszelkiego rodzaju wywiadach, czy też materiałach promocyjnych, jak choćby ten na nowy rok. Poza tym to jak sami opowiadają o chemii w związkach, jest po prostu fantastyczne.

Obsada…

Andrew Garfield jako Tobias jest fantastyczny. Już w poprzednich produkcjach z nim, jak na przykład „Tick, Tick…BOOM!”, który nawiasem mówiąc kocham całym sercem, pokazał genialny warsztat aktorski.

To w jaki sposób łączy ten swój lekki humor z powagą, zrozumieniem, akceptacją i masą, ale to masą serducha jest rewelacyjne. Ani na moment nie miałem poczucia fałszu w jego zachowaniu, mimice oraz gestykulacji. Te emocje trzeba po prostu czuć i moim zdaniem Garfield czuł je w stu procentach. A ja razem z nim.

Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Florence Pugh, która dała mi się poznać od zupełnie nowej strony. Wcześniej znałem ją z „Czarnej Wdowy” oraz drugiej części „Diuny”, tak tutaj miałem poczucie, jakbym ją widział po raz pierwszy na ekranie.

Jej rola wypada naturalnie, relacja z postacią Garfielda jest genialna, a emocje jak najbardziej szczere i niewymuszone. Kiedy ją oglądałem na ekranie, nie miałem wrażenia oglądania jej odgrywającej jakąś rolę, a osobę z krwi i kości. I to dla mnie świadczy o kapitalnie wykonanej robocie, a przede wszystkim ogromnych umiejętnościach aktorskich, których Florence Pugh nie można odmówić.

Po tym filmie jestem jeszcze bardziej ciekaw tego, co tym razem pokaże nam w filmie „Thunderbolts*”.

I tak właśnie prezentuje się „We Live In Time”. Świetna historia, która wykorzystuje nietypową, a jednak świetną, formę narracji do opowiedzenia genialnej historii miłosnej. A w niej znajdziemy dwójkę głównych bohaterów, w których relacje i chemię między nimi wierzy się od samego początku. Wspólne momenty radości, smutku i miłości w najczystszej postaci są wygrane rewelacyjnie i każdy może z nich wyciągnąć dla siebie coś istotnego.

Jeżeli szukacie dobrej komedii romantycznej, to lepiej nie mogliście trafić. A tymczasem to by było na tyle. Dajcie znać, czy byliście już na „We Live In Time”, a może dopiero zamierzacie się wybrać …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *