Biedne Istoty
„Musimy doświadczyć wszystkiego, nie tylko dobra, ale także degradacji, grozy, smutku. Wtedy możemy poznać świat. I kiedy już poznamy świat. Świat jest nasz…”
Raczej rzadko spotykam się z sytuacją, kiedy na jakiś film czekam z wielką ekscytacją. Zazwyczaj, kiedy widzę zapowiedź kolejnej produkcji i trafi ona w moje gusta, stwierdzam „Super, chętnie sprawdzę i zobaczymy, jak wyjdzie”.
Pierwszym przypadkiem, kiedy wręcz odliczałem dni, godziny, minuty i sekundy do premiery, był „Spider Man: Into the Spider – Verse”. Produkcja, która okazała się arcydziełem i rewolucją w świecie kina. Rewolucją w stylu opowiadania historii, animacji i tak ogólnie film totalny. Istny piorun w butelce, którego złapanie jest rzadkością i sytuacja, w której udało nam się osiągnąć nieosiągalne.
Kolejnym filmem była „Cruella”, czyli któraś już z kolei próba aktorskiego opowiedzenia znanej historii, z klasycznych bajek Disneya. No właśnie nie do końca, bo tak naprawdę mieliśmy tutaj wariację na temat „Diabeł ubiera się u Prady” z origin story naszej projektantki zakochanej w futrze z dalmatyńczyków.
Jednak to pozwoliło mi na wciągnięcie się w tą historię. Na swój sposób sympatyzowanie z główną bohaterką i podziwianie tego wykreowanego świata. Gdzie wszystkie kostiumy, scenerie, uliczki, pojazdy i postaci opowiadają jakąś historię. Poza tym pozwoliło mi to na chwilę odzyskać wiarę w Disneya, która potem zderzyła się z okrutną rzeczywistością…
W końcu przyszła pora na „Biedne Istoty”.
Film, który zaskoczył zarówno mnie, krytyków jak i zwykłych widzów, którzy nie spodziewali się, że ta szalona, surrealistyczna i piękna historia może być tak dobra.
Za reżyserię odpowiada Yórgos Lánthimos, który wcześniej stworzył takie filmy jak „Kieł”; „Lobster”; „Zabicie świętego jelenia” oraz „Faworyta”. Natomiast scenariusz przygotował Tony Mcnamara, który pracował nad „Cruellą”; serialem „Wielka” bardzo dobry swoją drogą i współtworzył z Yorgosem „Faworytę”.
O tym reżyserze dowiedziałem się stosunkowo niedawno. Głównie za sprawą zwiastuna do omawianej dzisiaj produkcji. I to dzięki mojemu znajomemu, który jest fanem filmów greckiego reżysera. Jeżeli to czytasz, to dziękuje ci bardzo 😉
Z ciekawości zapytałem go o Lanthimosa i powiedział mi trochę na temat jego filmów, ich stylistyki oraz tematyki jaką ten reżyser podejmuje. Relacje międzyludzkie. Polecił mi również, żebym sprawdził „Lobster”; „Zabicie świętego jelenia” oraz „Faworytę”.
Udało mi się obejrzeć jedynie ten ostatni film, ale niedługo zabieram się za „Lobstera”, bo historia w nim jest bardzo ciekawa. Co się tyczy samej „Faworyty” to jest ona najbardziej mainstreamowym filmem ze wszystkich jego dotychczasowych produkcji. Do tego stopnia, że Olivia Colman wcielająca się w główną rolę, zdobyła za nią Oscara. Moim zdaniem zasłużenie.
I tutaj sprawdza się to, co powiedział mi znajomy. Opowiadanie o relacjach międzyludzkich. Jest ono świetnie poprowadzone, wciągające i pozwala widzowi na zajrzenie w głąb umysłów bohaterów. Poznania ich ze wszystkich możliwych stron.
Poza tym styl reżysera, który jest hipnotyzujący, przykuwający uwagę widza i nie pozwalający oderwać wzroku od ekranu. Do tego kostiumy, scenografia, muzyka i wszystkie te elementy, które składają się na prawdziwą audio – wizualną ucztę. Po prostu bardzo dobry film i jeżeli go jeszcze nie widzieliście, to polecam sprawdzić.
Ale wracamy już do „Biednych Istot”.
Zwiastun do tego filmu był…dziwny. Jeżeli miałbym jakoś go opisać, to byłby to mix Potwora Frankensteina i Pinokia, w ciele Emmy Stone, która uczy się czym jest życie. Raczej nikt nie stwierdził, że jest to typowy film. Jednak było w tym wszystkim coś, co sprawiło, że ja zainteresowałem się tym filmem i chciałem go zobaczyć.
Czy to szaleństwo fabuły, fantastyczny świat, który wyglądał cudownie, Emma Stone w głównej roli, czy kwestia tego, że jest to czarna komedia. Wszystko to sprawiło, że po obejrzeniu zwiastuna miałem poczucie dziwne, ale bardzo ciekawe. W tym szaleństwie jest metoda.
I tak z rosnącym zainteresowaniem wyczekiwałem premiery. Swoja drogą kto pozwolił na to, żeby polska premiera była prawie pół roku później od premiery światowej? Przez to straciłem możliwość obejrzenia go o wiele wcześniej i odkrycia jednego z najlepszych filmów 2023 r.
Ale co ja się w sumie dziwię? Z Mario było dokładnie tak samo i tylko po to, żeby miał premierę na dzień dziecka. Kiedy już mieli idealny film na dzień dziecka, a nazywał się „Spider Man: Across the Spider – Verse”. Ale o stanie polskiej kinematografii porozmawiamy sobie, kiedy indziej, a teraz pomówmy o fabule.
Przenosimy się do wiktoriańskiego Londynu, gdzie poznajemy trójkę naszych bohaterów. Ekscentrycznego chirurga Godwina Baxtera, jego studenta i pomocnika Maxa McCandlesa oraz Bellę Baxter. Dwudziestopięcioletnią dziewczynę, która swoim zachowaniem przypomina małe dziecko.
Jak się okazuje jest ona wynikiem eksperymentu Baxtera, w którym wyjął mózg samobójczyni i wszczepił mózg jej nienarodzonego dziecka. Nadążacie? To trzymajcie się siedzeń i lecimy dalej…
Bella robi błyskawiczne postępy. Z dnia na dzień poznaje możliwości jej ciała, funkcjonowania w społeczeństwie oraz tego, czym tak właściwie jest życie. Bada kim tak naprawdę jest Bella Baxter? W tym celu wyrusza w fascynującą podróż, podczas której odkryje meandry życia z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Fabularnie „Biedne Istoty” wypadają fenomenalnie.
To połączenie Potwora Frankensteina i Pinokia jest genialne. Od samego początku jesteśmy wciągani w ten niby nam znany, a jednak surrealistyczny świat. Poznajemy go razem z główną bohaterką.
Chcemy obserwować to wszystko. Uczyć się razem z Bellą i odkrywać te znane prawdy na nowo. Bo pod płaszczykiem historii o odkrywaniu życia, mamy świetny komentarz na ówczesne postrzeganie kobiet w społeczeństwie. Jak mężczyźni wykorzystywali swoją pozycję i uprzedmiotawiali kobiety, traktując je jako swoją własność. I w końcu jak kobiety starały się odejść od tych norm i zasad, aby skończyć z życiem pod dyktando mężczyzn.
I szczerze oglądało mi się to naprawdę dobrze. Ta cała droga Belli ku odkrywaniu świata i zaspokajaniu jej ciekawości w idealny sposób łączy się z odkrywaniem przez nią sfer seksualności. Chęci naprawy świata i sprawienia, żeby był on lepszym miejscem. I finałem, w trakcie którego wygrywa ona na własnych zasadach.
W trakcie seansu doskonale było widać, że ta bohaterka cały czas się rozwija, uczy się nowych rzeczy. Zarówno na temat świata, jak i siebie samej. Na koniec kształtuje się na osobę, która nie podlega zasadom i normom jak wszyscy, a tworzy swoje własne.
Świetna historia. Nie ukrywam, że na koniec o mało nie zacząłem bić brawa na stojąco… Po prostu WOW
W filmie dostajemy prawdziwe aktorskie Tour de France. Emma Stone jako Bella odegrała rolę życia. Uwielbiam tą aktorkę za jej poprzednie role, a zwłaszcza jako Cruelli. Jednak to co zaprezentowała w „Biednych Istotach” wykracza poza jakąkolwiek skale.
Miała tutaj bardzo trudne zadanie, bo mowa o postaci, która cały czas się rozwija. I jasne, ktoś mógłby teraz powiedzieć, że każdy bohater rozwija się wraz z trwaniem filmu. Jednak tutaj mówimy o rozwoju totalnym.
Z każdą kolejną sceną postać Belli ma całkiem nowy zestaw zachowań. Inny zasób słownictwa, bardziej rozwinięta mimika, gestykulacja, postrzeganie rzeczywistości. Od etapu niemowlaka do momentu dorosłej, dwudziestopięcioletniej kobiety.
To co robi tutaj Emma Stone jest zjawiskowe.
Od samego początku wierzymy w jej postać. Na własne oczy widzimy, jak się rozwija i dowiaduje się nowych rzeczy o życiu. Możemy z nią sympatyzować i dla niej chcemy oglądać ten film. Szczerze liczę, że Emma zgarnie wszystkie możliwe nagrody za tą rolę. Raczej wszyscy możemy się zgodzić, że był to najlepszy występ aktorski w zeszłym roku.
Mark Ruffalo jako Duncan Weederburn również jest znakomity. Gra on tutaj prawnika lowelasa, który wykorzystuje wszystkie poznane dziewczyny. Do czasu kiedy poznaje Bellę i sytuacja się diametralnie zmienia.
W końcu poznaje kobietę, która z początku spełnia jego kryteria. Jest głupiutka. Nie zna za bardzo świata i łatwo nią manipulować. Jednak z czasem, Bella uczy się nowych rzecz, poznaje trochę świata i samego Duncana, używa bardziej rozbudowanych zdań i zaczyna czytać, a jego przeświadczenie o wyższości zostaje zachwiane. Popada w amok i paranoję, a Bellę wyzywa od pomiotów samego Belzebuba.
Rola Ruffalo to czyste komediowe złoto.
Ilekroć pojawiał się na ekranie, miał jakąś interakcje z Bellą, używał karykaturalnej wręcz mimiki i gestykulacji, nie mogłem przestać się śmiać. Znakomita postać. Zarówno w aspekcie komediowym, jak i rozwoju głównej bohaterki. Dzięki Duncanowi uczy się sporo na temat życia.
Willem DaFoe jako Godwin Baxter to miód na moje serce. Jest w tym aktorze coś, co mnie przyciąga do granych przez niego postaci. Sprawia, że z każdym kolejnym filmem uwielbiam go coraz bardziej.
Tym razem wciela się w ekscentrycznego naukowca, który nie oszukujmy się, królem balu nie zostanie. Dlatego aby wypełnić pustkę, postanawia stworzyć zupełnie nową formę życia, czyli Bellę. Ta sprawia, że ten wyalienowany naukowiec odnajduje głęboko skrywane w sobie uczucia i zaczyna traktować ją jak własną córkę. Czego dowód wielokrotnie możemy zobaczyć w trakcie seansu.
Czy to na samym początku filmu, kiedy jedzą obiad. Kiedy niechętnie godzi się zabrać ją do parku, obawiając się odtrącenia jej przez resztę społeczeństwa. Kiedy godzi się na jej podróż po świecie z Duncanem. Nawet po wyjawieniu jej prawdy o tym kim naprawdę jest. Mimo że nie może mu wybaczyć okłamywania jej, to Bella dalej go kocha i traktuje jak prawdziwego Ojca.
W tej roli Willem DaFoe, który jest wybitny w swojej grze. Jego mimika ze świetną charakteryzacją, gra głosem, gestykulacja i w końcu żarty, które bawiły mnie za każdym razem.
Te zazwyczaj wyglądają tak, że postać DaFoe mówi coś, co jest makabryczne a on to obraca w żart. Dla przykładu, mówi on, że pewnie czuje się słabo i zemdlał, bo nawdychał się chloroformu w trakcie usypiania zwierząt. Albo tekst, który rozwalił mnie na elementy pierwsze.
Scena dzieje się po odkryciu prawdy przez Maxa. Ten przychodzi do Baxtera i żąda wyjaśnień. Kiedy już skończył tłumaczyć mu pochodzenie Belli, Max spytał go, czy stworzył ją, aby wychować sobie przyszłą żonę, na co Baxter mu odpowiada:
„Wytrysk nasienia może jedynie wywołać u mnie zjawisko homeostazy, jeżeli towarzyszy mu przedłużające się pobudzenie wyższych ośrodków nerwowych, których nacisk na gruczoły dokrewne zmienia skład chemiczny krwi nie tylko na kilka kurczowych minut, lecz na wiele mrowiących dni…”
Kiedy to usłyszałem, ledwo powstrzymałem głośny śmiech. Z resztą nie tylko ja, bo cała sala śmiała się na tym jak i wielu innych fragmentach z postacią Baxtera. Dlatego uważam, że aktorsko „Biedne Istoty” wypadają bardzo dobrze i dla samych tych kreacji warto jest obejrzeć ten film.
Świat przedstawiony to najcudowniejszy świat, jaki został wykreowany na potrzeby jakiegokolwiek filmu.
Trochę jakby Tim Burton trafił do wiktoriańskiego Londynu, zażył trochę psychodelików i postanowił stworzyć ten świat po swojemu.
Wszystko w „Biednych Istotach” jest przerysowane, surrealistyczne i dziwne na tyle sposobów, że my wierzymy w to wszystko i traktujemy jak codzienność. Meble i sztućce kilkukrotnie większe, całkiem jakbyśmy się znajdowali w domku dla lalek.
Budynki powykręcane na wszelkie możliwe sposoby, z milionem korytarzy i ukrytych przejść. Stroje bohaterów, które wyglądają jak najnowszy krzyk mody z pokazu Prady czy innego Gucci. Niebo, które wygląda jak w filmie „Anihilacja” albo po wybuchu reaktora w Czarnobylu.
Każdy z tych elementów świata przedstawionego jest tak abstrakcyjny, cudaczny, niesamowity i namacalny, że my kupujemy go już na starcie. Poza tym świetnie to się wpisuje w wizję świata z perspektywy naszej głównej bohaterki. Gdzie ona jako dziecko pozwala sobie puścić wodze fantazji i całe otoczenie wygląda jak wytwór jej wyobraźni.
Z resztą jak oglądałem materiał promocyjny, gdzie opowiadali o tworzeniu tego świata i tych wszystkich fantastycznych scenerii, to nie mogłem wyjść z podziwu. Jak oni to genialnie zaprojektowali i ukazali na ekranie. Kawał wspaniałej roboty i czapki z głów dla wszystkich osób pracujących nad tym przepięknym światem.
Soundtrack w „Biednych Istotach” jest moim zdaniem najlepszym soundtrackiem do filmu, jaki kiedykolwiek powstał.
Zaraz obok animowanego Spider Mana. Już na etapie zwiastunów zapowiadał się kapitalnie i mocno podbudowywał ton całego filmu.
Ja przesłuchałem sobie kilka kawałków autorstwa Jerskina Fendrixa i poczułem się, jakby wszystko wokół mnie zniekształciło się i trafiłem do zupełnie nowego, nieznanego mi świata. Czuć w tych piosenkach nutkę psychodeliki, abstrakcji i szaleństwa, ale w tym całym nieładzie jest coś cudownego i spójnego.
Piosenka ze zwiastuna o tytule „I just hope she’ s alright” jest genialna i bardzo dobrze się jej słucha. Z jednej strony nic tu do siebie nie pasuje, ale z drugiej wszystko zostało dokładnie przemyślane i składa się na sensowną i piękną całość.
Poza tym idealnie wpisuje się w główną bohaterkę filmu. Gdzie te niedopasowania oddają jej postać, czyli dziecko zamknięte w ciele dorosłej kobiety. I tak jak Bella rozwija się wraz z trwaniem filmu, tak muzyka zmienia się razem z nią. Za to właśnie uwielbiam ten soundtrack, za bycie swoistym bohaterem tej opowieści, który pomaga ją odpowiednio nakreślić i sam w sobie ją opowiada.
Reżyseria i praca kamery rewelacyjnie wpisują się w ten film.
Często doświadczymy tutaj ujęć szerokokątnych, efektu rybiego oka, przenoszenia kamery z jednej postaci na drugą, czy zbliżeń na twarze bohaterów.
Pozwala nam to na wciągnięcie się w opowiadaną historię, zobaczenie w pełni tego przecudownego świata i zobaczenie wszystkich emocji na twarzach bohaterów. W paru momentach można nawet zobaczyć inspirację filmami Wesa Andersona, z tymi wszystkimi statycznymi ujęciami i ukazywaniem bohaterów.
I tutaj ogromne brawa dla Lanthimosa, bo dzięki temu „Biedne Istoty” zyskują jeszcze więcej na wartości wizualnej. Ogląda się jego najnowszy film, jak istne dzieło sztuki wprawione w ruch. Jak w „Faworycie” spodobała mi się jego praca kamery i kręcenie ujęć, tak tutaj zyskał tylko na mojej sympatii jeszcze bardziej.
Podsumowując „Biedne Istoty” to doskonały film i jeden z najlepszych jakie widziałem.
Wciągająca fabuła i jeszcze lepsze ukazanie charakterów ludzkich. Cudowna Emma Stone, która dała prawdziwy popis aktorski i stworzyła postać z krwi i kości. Świat, który swoim niecodziennym wyglądem nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Jest istnym dziełem sztuki. Humor, który bawił i w trakcie seansu śmiałem się do rozpuku. Muzyka, która powinna zgarnąć wszystkie możliwe nagrody. Niech argumentem za pójściem do kina będzie to, że cała sala śmiała się w trakcie seansu cały czas.
Brawo panie Lánthimos, stworzył pan arcydzieło, które swoim rozmachem i kreacją wykracza poza wszelką skalę. Ja z uwagą będę śledził następne produkcje tego reżysera, a was zapraszam na „Biedne Istoty”.
Film dla wszystkich, a jednocześnie nie dla nikogo. Każdy wyciągnie z niego coś dla siebie i chociaż raz się na nim zaśmieje, wzruszy i wiele więcej. Bo ten film jest jak życie, nieprzewidywalny, niesamowity, pełen radości i smutku. A kiedy go lepiej poznać, dostaniemy jedno z najlepszych doświadczeń kiedykolwiek. I z tą myślą was tutaj zostawię. Trzymajcie się i do następnego…