Saltburn
Czasami odnoszę wrażenie, że ludzie za bardzo ekscytują się jakimś filmem lub serialem. Ogłaszając go np. najgorszym paszkwilem, jaki oglądali w swoim życiu lub wychwalając taką produkcję pod niebiosa, nie szczędząc jej słów zachwytu.
Ile razy mieliśmy sytuacje, gdzie na takim choćby Filmweb’ie, ludzie rzucają opiniami w stylu: „rewolucja kina”; „Martin Scorsese w szczytowej formie”; „Najlepsza rola DiCaprio od czasów Titanic’ a”; „Agata Kulesza poleca”; „Laureat nagrody konsumenta”; „Robert Makłowicz bił brawo na stojąco”; „Czemu głupi cepie jeszcze nie obejrzałeś tego filmu?”…
I mówię tu zarówno o profesjonalnych krytykach filmowych, jak i o niedzielnych widzach, którzy po prostu chcą obejrzeć coś dobrego, na co warto będzie poświęcić te 2 – 3 godziny na seans. Albo jeden wieczór, w przypadku mini serialu.
Myślę, że przykładem takiego „nadmiernego zachwytu” jest niedawno wypuszczone „Saltburn”. Produkcja szokująca, poruszająca wrażliwe tematy i wzbudzająca wśród widzów niedowierzanie i poruszenie.
Czy tak faktycznie jest?
No tak średnio bym powiedział, no tak średnio…
Za scenariusz i reżyserię odpowiada Emerald Fennell, która nakręciła wcześniej film „Obiecująca, młoda kobieta”. Tutaj mała ciekawostka, mogliśmy ją również zobaczyć jako Midge w zeszłorocznym „Barbie”…jaki to świat jest mały.
Co się tyczy jej poprzedniego filmu, to nie miałem jeszcze okazji go obejrzeć. Planuje to w najbliższym czasie. Ma w większości pozytywne recenzje. Ale wracając do „Saltburn”.
Jak być może wiecie, o części nowych produkcji dowiaduje się z Tik Toka i to tam często udaje się znaleźć całkiem sporo perełek. Jak choćby „Mów do mnie!”, które dalej uważam za najlepszy horror zeszłego roku, który dał mi porządną dawkę strachu.
Tak samo było w przypadku omawianego dzisiaj filmu. Nie zliczę, ile to filmików na ten temat wyświetliło mi się w ciągu kilku dni. A wszystkie sprowadzały się do jednego. „Saltburn” to rewolucja w świecie kinematografii. Film przełomowy, który nie boi się pokazywać drastycznych scen.
Barry Keoghan w głównej roli jest zjawiskowy…
Naturalne było dla mnie to, że prędzej czy później będę musiał sprawdzić ten film. I jak mogliście już wywnioskować ze wstępu, nie podzielam hurraoptymistycznych opinii reszty widzów. Ale po kolei…
Oliver Quick to student z Oxfordu, który nie potrafi znaleźć sobie miejsca wśród rówieśników i większość czasu spędza na w samotności podglądając innych. To w cale nie brzmi niepokojąco…
Wszystko się zmienia, kiedy w drodze do biblioteki spotyka Felix’ a Catton’ a, któremu pękła guma…w rowerze, a co myśleliście? Z resztą, seksualnych aluzji jeszcze w tym filmie będzie sporo, uwierzcie mi.
Między tą dwójką szybko nawiązuje się przyjaźń i Felix postanawia zaprosić nowego przyjaciela do tytułowego Saltburn. Wielkiej posiadłości, gdzie domownicy większość czasu spędzają na tańcach, hulankach i swawolach, a szampan i kawior nigdy się nie kończą…
Jaki jednak jest prawdziwy powód tego zaproszenia?
Chłopak z biednego domu trafia w nieznane sobie środowisko. Karuzela greckiej tragedii już wskoczyła na najwyższe obroty. A my będziemy obserwowali jak ludzka chciwość i nienawiść doprowadzi do tragedii, która zapoczątkuje serie kolejnych nieszczęść…
Fabuła w „Saltburn” to znany wszystkim schemat. Główny bohater trafia do obcego środowiska i stara się w nim odnaleźć, z twistem na sam koniec. Schemat stary jak świat, ale nie oznacza to, że przez to film będzie nudny i monotematyczny.
Na tym polu jednak „Saltburn” jest całkiem świeży. Ta cała czarna komedia i meta komentarz na ludzi z wyższych sfer wypada naturalnie.
Główny bohater jest interesujący i dla niego chcemy śledzić tą historię. Tutaj duża zasługa Barry’ ego Keoghan’ a, który jest najjaśniejszym punktem całego filmu. Ale o nim trochę później.
W końcu te kontrowersje w filmie…
Wiecie, jak odpalałem „Saltburn” to nie wiedziałem czego właściwie się spodziewać. Głównie przez te wszystkie filmiki na Tik Toku, gdzie ludzie nakierowują na siebie kamery i robią wielce zdziwione oczy, na to co dzieje się w filmie.
I być może to kwestia tego, że mam wysoki próg tolerancji na różnego rodzaju obrzydlistwa. Albo po prostu naoglądałem się już tylu filmów i seriali, że mnie nic nie dziwi. Ten film nie był dla mnie w żadnym stopniu szokujący ani tym bardziej kontrowersyjny.
Jako przykład podam wam jedną scenę…
Według „krytyków” jest najgorszą, najbardziej obrzydliwą i kontrowersyjną akcją, ze wszystkich. Rozgrywa się już po przyjeździe Oliver’ a do Saltburn. Chłopak dostaje pokój obok Felix’ a i mają wspólną łazienkę. Pewnej nocy chłopak przyłapuje Felix’ a w wannie, kiedy ten nieświadomy swojego podglądacza…robi sobie dobrze. Chyba raczej domyślacie się w jaki sposób?
Następnie odkręca korek i spuszcza całą wodę z wanny. Po czym Oliver wchodzi do tej wanny i zaczyna spijać tą wodę, niczym nektar od bogów. To tyle, cała kontrowersja.
Ciekawostka…
Swoją drogą uwielbiam fakt, że jakaś amerykańska firma od świeczek, postanowiła wydać nową kolekcję, inspirowaną tą konkretną sceną z tego filmu. Już widzę, jak te wszystkie dziewczyny, zakochane w postaci Felix’a i samym aktorze, szturmem będą wykupywały te świeczki…
Inną taką sceną, którą już wszyscy zdążyli przerobić na setki sposobów, jest moment, kiedy Oliver tanecznym krokiem chodzi sobie po Saltburn, tak jak pan go stworzył, w rytm piosenki „Murder on the dancefloor” od Sophie Ellis – Bextor. I znowu żadnych kontrowersji, jedynie bardzo dobra podbudowa fabularna, świetne ukazanie postaci Oliver’ a i ciekawy climax całego filmu.
Moim zdaniem ten film nie stoi kontrowersją, a po prostu ciekawą historią, która, mimo że znana, to została tutaj zaserwowana w intrygujący i nowy sposób. Jeżeli mielibyśmy go nazwać kontrowersyjnym, to równie dobrze moglibyśmy tak określić choćby „Botoks” Patryka Vegi, jak nie wszystkie jego filmy.
Ukazują prawdę o znanych nam sferach życia, postaci rzucają mięsem co minutę, jest mnóstwo scen seksu, a i czasem nawet ktoś straci nogę, albo inną kończynę. Dosłownie ten sam poziom.
Wizualnie „Saltburn” prezentuje się bardzo dobrze. Wykorzystanie formatu 1.33:1 wypada ciekawie, przykuwa wzrok widza do ekranu i nie ma się poczucia, że zostało to wrzucone do filmu…,bo tak. Na ciebie patrzę Snyder.
W połączeniu z często piękną scenerią tytułowej posiadłości wypada to genialnie. Wykorzystanie neonów, ukazanie bohaterów przez zwielokrotnione odbicie, dzięki tym elementom można poczuć zarówno przepych i blichtr całości, jak i zakłamanie, snobstwo i życie w ciągłym bogactwie. W trakcie seansu nie mogłem oderwać wzroku od ekranu i zainteresowaniem śledziłem wydarzenia rozgrywające się na ekranie.
Obsada…
Barry Keoghan jako Oliver jest znakomity. Chłopak ewidentnie ma talent do grania postaci neurotycznych, niepotrafiących odnaleźć się w grupie i skrywających niejedną tajemnicę…Czyli dokładnie takiej jak główny bohater „Saltburn”. Gra mimiką, gestykulacja, charyzma. Świetnie obserwowało mi się jego postać i tak jak wspominałem chwile wcześniej, jest on najjaśniejszym punktem całego filmu.
Na pochwały zasługują również pozostali aktorzy, wcielający się w rodzinę Catton’ ów. Jacob Elordi jest fantastyczny jako Felix i znakomicie obserwuje się jego relacje z Oliver’ em. Rosamund Pike w roli Elspeth jest świetna. Pamiętam ją jeszcze z jej poprzedniego filmu „O wszystko zadbam” i moim zdaniem w obydwu z nich genialnie oddała grane przez nią postaci. Pozostali aktorzy również prezentują się bardzo dobrze i widząc ich na ekranie wierzysz w tych bohaterów.
Podsumowując „Saltburn” to film, który mógłbym określić tymi słowami, 0% kontrowersji, 100 % dobrej rozrywki. Ciekawa fabuła, robiąca ze znanym schematem coś nowego. Wizualia, które nie pozwalają oderwać wzroku od ekranu i w hipnotyzujący sposób zapraszają cię do tego świata. Barry Keoghan ponownie daje popis swoich umiejętności i to dla niego chcesz oglądać ten film.
Szczerze myślałem, że skończę oglądać „Saltburn” zawiedziony i z przekonaniem, że dałem się nabrać na te wszystkie pochwalne opinię. A ostatecznie bawiłem się na nim bardzo dobrze i polubiłem ten film. Ja do niego pewnie wrócę, a wam polecam sprawdzić „Saltburn”, bo jest co oglądać…