Diuna: Część Druga

0

„Nie wolno się bać, strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niech przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja.”
Frank Herbert

„Diuna” to arcydzieło literatury SCI – FI i jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałem. Frank Herbert stworzył fantastyczny świat, który pochłania nas od samego początku i do samego końca. Zachęca nas do odkrywania jego tajemnic.
Bohaterów, którym chcesz kibicować. Zapierającą dech w piersiach intrygę, która porusza wiele wątków politycznych, ekologicznych oraz religijnych. I w końcu historię, która zostaje z tobą na długo po jej przeczytaniu.

Kiedy po raz pierwszy zabierałem się za przeczytanie „Diuny”, nie spodziewałem się, że otrzymam takie arcydzieło. Miałem wręcz obawy, że będzie to kolejna, nudna i przegadana książka o konfliktach między rodami królewskimi. Coś w stylu takiej choćby „Korony Królów” lub „Wspaniałego stulecia” z TVP.
Ostatecznie jednak pokochałem historię Paula Atrydy, który chce pomścić swego ojca i zawalczyć o tron Imperatora znanego im wszechświata. Świetna książka i nawet teraz kiedy ją czytam po tych trzech latach, to wciąż mnie fascynuje, elektryzuje i zaskakuje.

Dlatego z nieukrywanym entuzjazmem wyczekiwałem kinowej premiery „Diuny”. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały arcydzieło kina i jedną z najlepszych adaptacji kiedykolwiek.

Czy tak faktycznie jest i możemy mówić o dobrej adaptacji książki Franka Herberta?

Niech pęknie i pryśnie twój nóż…
Za reżyserię odpowiada Denis Villeneuve, który dał nam wcześniej „Arrival”; „Sicario” oraz znakomite „Blade Runner 2049”. Natomiast scenariusz przygotowali Denis Villeneuve oraz Jon Spaihts, który pracował nad „Doktorem Strangem”; „Prometeuszem” i „Diuną: Częścią Pierwszą”.
No właśnie…Jak już wszyscy wiecie, film z 2021 r. był zaledwie połową książkowego pierwowzoru. Co nie do końca w tamtym czasie spotkało się z pozytywnym odzewem. Ludzie głównie narzekali, że ten film jest nudny. Mało co się w nim dzieje i nie jest on zamkniętą historią, a kończy się cliffhangerem i zapowiedzią tego co nastąpi.

I tutaj muszę się z tymi osobami zgodzić, ale i też nie zgodzić…Już tłumaczę.

Po pierwsze, nie było żadnej możliwości, a przynajmniej ja takiej nie widzę, aby w jednym filmie zmieścić siedmiuset stronnicową kobyłę. To wręcz graniczy z cudem i nie ma racji bytu, bo trzeba by było mocno okroić te historię.


Po drugie, uważam, że ten film wcale nie był nudny. Jasne, bardziej niż na efektownych walkach, skupiał się na wprowadzeniu widza w ten świat, ale wciąż dało się go oglądać z niemałą ekscytacją. Z resztą dokładnie tak samo jest w książkowym pierwowzorze Herberta. Pierwsza połowa skupia się na opowiedzeniu o świecie, zarysowaniu fabuły i przedstawieniu bohaterów, a dopiero druga na wielkiej bitwie.


Po trzecie kwestia zakończenia. Jeżeli ktoś nie czytał książki i nie wiedział dokładnie czego się spodziewać, to mógł poczuć się oszukany. Uznać ten film jedynie za przedsmak tego co w przyszłości. A warto przypomnieć, że film wyszedł w trakcie pandemii i w sumie to nawet nie było wiadomo, czy ta kolejna część będzie.

Z mojej perspektywy, kiedy po raz pierwszy oglądałem tą pierwszą część, przez moment nie miałem poczucia, że jest to jedynie zwiastun kolejnego filmu. A nie film sam w sobie. Mimo, że wcześniej czytałem książkę i wiedziałem, dokąd to zmierza, to wciąż na koniec miałem wrażenie dobrze opowiedzianej, kompletnej historii. Fakt, była ta zapowiedź dwójki, ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze jedynki.
Jak już mogliście zauważyć, jestem ogromnym fanem „Diuny”. Uwielbiam świat stworzony przez Franka Herberta. Znakomicie bawiłem się w trakcie oglądania filmu Villeneuve’ a.

Jedyny minus był taki, że nadrobiłem go dopiero w domu. Dlatego cieszę się, że przy okazji premiery drugiej części, mogłem wybrać się na maraton do Cinema City, gdzie obejrzałem obydwie części na wielkim ekranie. I o ludzie, cóż to było za widowisko…

Na początek jednak fabuła.

Drugą część zaczynamy w tym samym momencie, w którym zakończyliśmy pierwszą. Paul pokonał Dżamisa w pojedynku, udowodnił swoją wartość i razem ze swoją Matką oraz Fremenami wybiera się do Siczy Tabr.
Tymczasem Baron Vladimir Harkonnen przekazuje władze na Arrakis swojemu bratankowi Rabbanowi, który od razu wznawia produkcję przyprawy i nakazuje eksterminację Fremenów. Paul, który jest uznawany za zmarłego, postanawia pomścić swojego Ojca i zemścić się zarówno na Baronie, jak i na Imperatorze, który o wszystkim wiedział.
W tym celu trenuje fremeńskie zwyczaje pod okiem Stilgara oraz Chani i niszczy Harkonneńskie maszyny do zbierania przyprawy. Aby ostatecznie wypowiedzieć wojnę i zasiąść na tronie jako Imperator.

Czy chłopak okaże się tym, którego Fremeni określają jako Lisan al Gaib i poprowadzi ich do raju?

Tutaj ostrzegam wszystkich, którzy czytali książkowy pierwowzór. Jeżeli spodziewacie się wiernej adaptacji jak u Herberta, to niestety tego nie otrzymacie. Denis Villeneuve w tym filmie nie adaptuje 1 do 1 książkowej „Diuny” i wiele elementów różni się w porównaniu do pierwowzoru. Nie będę teraz wymieniał wszystkiego, bo nie na tym to polega.
Jednak ta jego wizja wypada bardzo dobrze i mimo, że inna niż ta u Herberta. Wciąż zachowuje jego ducha i pokazuje nam Arrakis o jakim nam nawet się nie śniło. Bo już w pierwszej części Villeneuve dał nam mnóstwo zapadających w pamięć scen. Scena z próbą Gom Jabbar, pierwsze pojawienie się Czerwia pustyni, śmierć Leto, bohaterska walka i śmierć Duncana Idaho. A w drugiej części mamy ich znacznie więcej.

Pierwsza przejażdżka na Czerwiu Pustyni w wykonaniu Paula, walka Feyda – Rauthy na Giedi Prime, dosłownie każda scena z Baronem Harkonnenem, ataki Fremenów, finałowa walka pomiędzy Paulem i Feydą i wiele więcej.
Praktycznie cały film jest jak przejażdżka rollercoasterem, gdzie jedynka była wjazdem na górę kolejki, a dwójka szaloną jazdą bez trzymanki. I muszę przyznać, że jak na 2 godziny i 45 minut metrażu, czułem jakby minęło zaledwie 1,5 godziny.

Muzyka w wykonaniu Hansa Zimmera, to zupełnie inny stan świadomości. Całkiem jakby sam wziął trochę przyprawy przy pisaniu muzyki do tego filmu. Cały soundtrack jest zjawiskowy i doskonale wpisuje się w klimat tej historii.
Czuć w tych piosenkach motywy około religijne, na których skupiała się w dużej mierze książka Herberta. Najbardziej z tego wszystkiego zapadł mi w pamięć motyw z areny Harkonnenów, utwór „A time of quiet between the storm”; „Lisan al. Gaib” oraz „Arrival”.
Zarówno te jak i pozostałe utwory miały w sobie coś niesamowitego, co sprawiało, że nie mogłem oderwać wzroku od ekranu. Prawdziwa uczta audio – wizualna i nie wiem, ile dokładnie Hans Zimmer dostał za ten soundtrack, ale i tak dali mu za mało…

No właśnie, wizualia.

Te w „Diunie” są zjawiskowe i w niespotykany dotąd sposób ukazują nam ten fantastyczny świat. Wszystkie efekty komputerowe i praktyczne wyglądają cudownie. Czerwie pustyni są niczym żywe i można mieć poczucie, że zaraz wyskoczą z ekranu.
Projekty lokacji z Giedi Prime (planetą Harkonnenów) na czele wypadają fenomenalnie. Z racji tego, że świeci tam czarne słońce, wszystko jest monochromatyczne. Czyli po prostu czarno – białe. Jednak nadaje to dodatkowego charakteru tym postacią, które znane są ze swojej bestialskiej natury. A taką wisienką na torcie są fajerwerki, które wyglądają jak rozbryzg farby. No coś cudownego.

Reszta elementów tego świata, począwszy od strojów Fremenów, makijażu Lady Jessici, poprzez projekty pojazdów, na wyglądzie samego Arrakis skończywszy, prezentują się znakomicie.
A w połączeniu z kapitalną pracą kamery, daje nam prawdziwe doświadczenie. Pojedyncze kadry z tego filmu można by było drukować i wieszać na ścianie jako istne dzieła sztuki. Tutaj najbardziej wyróżnia się cała sekwencja na planecie Harkonnenów. Coś niesamowitego.

Czas pomówić o największej sile tego filmu, czyli aktorzy.

Powiedzieć, że dostajemy tutaj całą plejadę znakomitych aktorów, to nie powiedzieć nic. Timothee Chalamet jako Paul Atryda jest świetny. Jego drogę do zostania Lisan al Gaibem, relacja z Chani, chęć zemsty na Harkonnenach ogląda się bardzo dobrze.


Widać, że z chłopaka staje się mężczyzną, potem liderem, a następnie prorokiem, który powiedzie Fremenów do raju. Mimika, gestykulacja, wykorzystanie głosu, sprawia, że my wierzymy w jego postać. I szczerze tak wyobrażałem sobie Paula w książkach, a Timothee Chalamet wykonał kawał dobrej roboty.
Rebecca Ferguson w roli Lady Jessici wypada genialnie. W jej przypadku również mamy do czynienia z ogromną przemianą na tle obydwu filmów. W jedynce posłuszna zakonowi Bene Gesserit i ślepo wypełniająca ich rozkazy, żeby w dwójce samemu popychać ich propagandę do przodu i wmawiać Fremenom, że jej syn faktycznie to Lisan al. Gaib.


Przez co wielokrotnie ma się poczucie obcowania z czarownicą, która za chwilę nam coś zrobi. Zwłaszcza w momentach, kiedy rozmawia ze swoją nienarodzoną jeszcze córką. Poza tym jej gra emocjami, mimika i to połączenie spokoju z szaleństwem są świetne i daje nam kolejną intrygującą i przerażającą postać.
Javier Bardem jako Stilgar jest jedną z ciekawszych postaci w całym filmie, a mało się o nim mówi w recenzjach. Bo oprócz tego, że fantastycznie wypadł w tej roli i bardzo dobrze łączy ze sobą powagę oraz elementy humorystyczne, to jego postać przechodzi ciekawą drogę.


Z początku, kiedy poznaje Paula, zaczyna zauważać jakieś znaki, które mogłyby świadczyć o spełniającej się przepowiedni. Następnie zaczyna go szkolić w zwyczajach Fremenów, nadaje mu fremeńskie imię i przeprowadza ostateczny test. Wtedy widzi to. Paul naprawdę jest Lisanem al Gaibem. Od tego momentu Stilgar w maniakalny sposób wychwala chłopaka i głosi jego słowo. Z resztą na ten temat powstała już cała masa memów.
Z innych wartych wymienienia postaci mamy Zendayę, która wciela się w Chani. Kolejna świetna postać, która w przeciwieństwie do książki nie podąża ślepo za Paulem i wyznaje tylko zasadę walki za swój lud. Co według mnie wypadło bardzo dobrze.


Austin Butler jako Feyd – Rautha daje prawdziwy popis swoich umiejętności i tworzy psychopatę z krwi i kości. Wszystko od mimiki, poprzez kapitalny głos, na grze ciałem jest fantastyczne i tworzy nam jednego z najlepszych złoczyńców ostatnich lat.


Josh Brolin jako Gurney Halleck jest świetny, a jego relację z Paulem genialnie się oglądało. Na jego twarzy widać wszystkie emocje świata i mimo, że czasem wydaje się zbędny w paru momentach, to wciąż dobrze się go ogląda na ekranie. Poza tym w końcu mogłem go zobaczyć grającego na balisecie i śpiewającego jakąś piosenkę, na co czekałem od pierwszej części. Wreszcie mogę być spokojny. Reszta aktorów, w tym Dave Bautista, Florence Pugh, Christopher Walken są rewelacyjni i w cudowny sposób nadają tym znanym bohaterom z książek Franka Herberta życia.

Podsumowując „Diuna: Część Druga” to arcydzieło przez duże A. To najlepszy film SCI – FI jaki kiedykolwiek otrzymaliśmy. Przy nim „Gwiezdne Wojny” wypadają jak zabawa dla dzieci. Szczerze to był jeden z niewielu razy, kiedy to chciałem zobaczyć ten film jeszcze raz w kinie. A możliwość obejrzenia obydwu części na raz to było cudowne doświadczenie.
I w tej formie zalecam najnowszą część obejrzeć. Bo jako film sam w sobie sprawuje się bardzo dobrze. Jednak w połączeniu z jedynką daje nam prawdziwe filmowe doświadczenie i ukazuje piękno Arrakis w pełnej krasie. Trzymajcie się i widzimy się na Arrakis, cześć…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *