Duchy w Wenecji

0

“Ogni casa a Venezia è infestata o maledetta…”(Każdy dom w Wenecji jest nawiedzony lub przeklęty…)Vitale Portfoglio“Duchy w Wenecji”

Jeżeli ktoś mnie zna już dłuższą chwilę, to wie, że jestem wielkim fanem kryminałów. Szczególnie uwielbiam zaczytywać się w książkach o tej tematyce. Odkrywać razem z bohaterami zagadki. Analizować wszystkie poszlaki. Układać sobie ciąg wydarzeń i kto co robił w danej chwili. A przede wszystkim wydedukować, kto jest prawdziwym mordercą.
Najlepiej moim zdaniem na tym polu wypadają te klasyczne kryminały, spod ręki Arthura Conana Doyle’a, Maurice’a Leblanca, czy choćby Agathy Christie. Święta trójca, która dała nam takie klasyczne postaci jak Sherlock Holmes, Arsene Lupin oraz Herkules Poirot. Każdy z nich jest uznawany za ikonę kryminału, a ich przygody rozchodzą się w milionach egzemplarzy.
Spokojne prowadzenie wątków, odkrywanie po kolei kolejnych tajemnic, przesłuchania potencjalnych podejrzanych i ostateczne rozwiązanie zagadki. Dla wielu może się to wydawać nużące, a dla mnie wciągające. Konsekwentnie budowane napięcie, które cały czas narasta, by na koniec ostatecznie eksplodować.
Prób przeniesienia klasycznych kryminałów na wielki bądź mały ekran, było co najmniej kilka. Mieliśmy dwie części Sherlocka Holmesa z Robertem Downey’ em Jr., które uwielbiam. Za niecodzienny styl Guya Ritchie’ ego, który idealnie współgra z postacią naszego detektywa z Baker Street.
Otrzymaliśmy również serial „Lupin” na Netflix’ie, z Omarem Sy’em w roli głównej. Ten również postanowił opowiedzieć historię uwielbianego na całym świecie Dżentelmena – Włamywacza, na swój nietuzinkowy sposób i udało mu się to znakomicie.
W końcu przyszedł czas, żeby i Monsieur Poirot, miał swoje pięć minut.
A te uzyskał z inicjatywy Kennetha Branagha, który podjął się próby adaptacji klasyków autorstwa Agathy Christie. I tak mieliśmy „Morderstwo w Orient Expressie”; „Śmierć na Nilu” i w tym roku premierę miały „Duchy w Wenecji”.

Czy jest to adaptacja godna oryginału, czy może jedynie średnio zrealizowany teatrzyk telewizji?

Wyostrzcie umysły, naszykujcie notesy i długopisy i rozwiążmy tą zagadkę…
Za reżyserię wszystkich trzech części odpowiada Kenneth Branagh. Aktor oraz reżyser, który zasłynął z wielu filmów. Wśród nich warto wymienić choćby „Tenet”; „Dunkierka”; „Harry Potter i komnata tajemnic”; „Oppenheimer” czy też „Hamlet”. Natomiast scenariusz napisał Michael Green, który stworzył takie hity jak „Logan: Wolverine” oraz „Blade Runner: 2049”. Z czego ten drugi to naprawdę istne arcydzieło kina.
Polecam sprawdzić w wolnej chwili, doświadczenie audio – wizualne gwarantowane. Poza tym napisał on również scenariusze do wszystkich trzech części przygód Herkulesa Poirota właśnie.
Osobiście bardzo lubię tą serię. Pierwsza część była naprawdę czymś świeżym w kinie, mimo korzystania ze znanych motywów. Do tego świetna gra aktorska, genialne zdjęcia, Kenneth Branagh w głównej roli i mamy hit.
Wszyscy byli zgodni, że „Morderstwo w Orient Expressie” to świetny kryminał. Co przełożyło się na zarobek 350 mln $, przy budżecie 55 mln $. Jest to wynik bardzo dobry i dający szansę na kontynuacje.
Pojawiła się ona w 2021 r. Tym razem była to „Śmierć na Nilu”. Poirot i jego niezawodny wąs przenoszą się do słonecznego Egiptu, aby rozwiązać kolejną zagadkę. Ten film nadrobiłem dosyć niedawno i muszę przyznać, że oglądało się go równie dobrze co poprzedniczkę.
Branagh jako Herkules ponownie wypada rewelacyjnie, mamy świetną obsadę, piękne zdjęcia i intrygę, która wciąga widza od samego początku. Jednak nie wszyscy byli tak pozytywnie nastawieni, przez co film zarobił tylko 140 mln $, przy budżecie 90 mln $. A szkoda, ponieważ był to naprawdę dobry kryminał. Nie bez kilku wad, ale w ostatecznym rozrachunku warty obejrzenia.
Dlatego też przy okazji trzeciej części, twórcy postanowili trochę ograniczyć koszty. To znaczy, że zmniejszyli budżet, który tym razem wynosił 60 mln $, postawili na mniej znanych aktorów i krótszy czas trwania filmu.

Jednak czy to w jakikolwiek sposób przeszkodziło Brannaghowi w nakręceniu dobrego kryminału?

O tym za chwile…
Herkules Poirot ma już dość. Gdziekolwiek by nie wyruszył, tam napotyka śmierć i kolejne zagadki do rozwiązania. Dlatego też postanawia wziąć przykład z Roberta McCalla, udać się na emeryturę i porzucić rozwiązywanie tajemnic. A gdzie lepiej wybrać się na odpoczynek niż do słonecznej Italii.
I tam też Poirot w towarzystwie swojego prywatnego ochroniarza spędza wolny czas, na przechadzkach ulicami Wenecji i rozkoszowaniem się słodkościami. Jednak sielanka nie trwa zbyt długo i do Herkulesa odzywa się stara przyjaciółka Ariadne Oliver. Uznana pisarka, która prosi go, aby razem z nią wziął udział w seansie spirytystycznym. Kurczę, jakbym to już gdzieś słyszał…
Ten niechętnie godzi się na udział, jednak wszystko przybiera nieoczekiwany obrót. Jedna z osób, które były obecne w trakcie seansu umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. To skłania Herkulesa do powrotu z emerytury i zbadania sprawy. Jednak nie będzie to typowe śledztwo, ponieważ są podejrzenia, że w morderstwo zamieszane są duchy zmarłych…

Fabularnie otrzymujemy hołd dla klasycznych kryminałów spod pióra Agathy Christie i jej podobnych autorów. Oznacza to, że akcja idzie naprawdę powoli i nie spieszy się z opowiadaniem historii. Tylko razem z naszym głównym bohaterem powoli odkrywamy kolejne tajemnice, przepytujemy potencjalnych podejrzanych i staramy się ułożyć logiczny ciąg przyczynowo – skutkowy.
I w tej formie „Duchy w Wenecji” prezentują się fenomenalnie. Styl prowadzenia historii w żaden sposób nas nie nuży, wręcz przeciwnie, skłania do zagłębienia się w historię rozgrywającą się na ekranie. Jest to przede wszystkim zasługa genialnej gry aktorskiej, świetnych zdjęć i połączenia typowego kryminału z elementami horroru.
No właśnie, horror.
Ten był dosyć mocno eksponowany, zwłaszcza na zwiastunach. Przez co można było mieć wrażenie, że będzie to bardziej film grozy niżeli kryminalna historia.

Jak natomiast wyszło w ostatecznym rozrachunku?

Według mnie był to zdecydowanie kryminał z ELEMENTAMI horroru. Połączenie, które wypada bardzo dobrze i ogląda się to jeszcze lepiej. W trakcie seansu nie miałem poczucia, że jeden element przeważa nad drugim i odwrotnie. A że działają w idealnej równowadze i świetnie się ze sobą przeplatają.
Najlepiej ten horror prezentuje się w przypadku postaci głównego bohatera. W niektórych seriach, mamy motyw, który sprawia, że nasi bohaterowie tracą część swoich zdolności i są przez to słabsi.
Tak samo jest z Herkulesem w tym filmie. Ten porzucił rozwiązywanie zagadek i przeszedł na emeryturę. Dlatego kiedy musi wrócić do swojego fachu, nie jest w pełni swoich sił. Do tego dochodzą omamy, które Poirot miewa w trakcie. Z tym wiąże się wspomniany horror.
Cały czas obserwujemy głównego bohatera, jak stara się rozwiązać zagadkę. Jednocześnie mierzy się z ciągle pojawiającymi się zwidami. Tajemnicza litera na ścianie, śpiew małej dziewczynki, biegające po całym domu dzieci.
To wszystko w fantastyczny sposób buduje klimat tej historii i cały czas skłania do myślenia, czy to działo się naprawdę, czy to tylko wytwór wyobraźni detektywa?

Oczywiście na samym końcu wszystko to zostaje wyjaśnione. I wiemy już doskonale, że była to jedynie fatamorgana…

Ale czy na pewno?

Film kontynuuje dobrą passę swoich poprzedniczek i daje nam kolejną, genialną plejadę gwiazd. Oprócz Kennetha Branagha w roli Herkulesa Poirot, znajdziemy takie znane nazwiska jak Michelle Yeoh, którą większość może teraz kojarzyć z „Wszystko, wszędzie, naraz” albo Tina Fey, która zagrała we „Wrednych dziewczynach”.
Poza tym pojawiają się tutaj również Kelly Reilly, Jamie Dornan, Kyle Allen, Camille Cottin, Jude Hill, Emma Laird. Wszyscy wypadają w swoich rolach znakomicie, wierzymy w ich postaci, rozumiemy ich motywacje i mimo ich natłoku, każda ma sporo czasu, żeby zabłysnąć.

Genialnie wypada tutaj również praca kamery. Oprócz zwykłych ujęć, mamy lekki hołd w stronę Wesa Andersona, niektóre sceny były kręcone pod kątem, czasem trafi się ujęcie szerokokątne albo mamy perspektywę pierwszej osoby. Sprawia to, że wczuwamy się w ten cały klimat horroru i zaszczucia. Od momentu wejścia do głównej posesji, twórcy bawią się ustawieniem kamery i pokazywaniem lokacji. Całkiem jakbyśmy obserwowali to wszystko z perspektywy ducha. I w efekcie końcowym prezentuje się to naprawdę dobrze i aż chce się to oglądać.

Poza tym klimat Wenecji, wręcz wylewa się z ekranu. Budynki, ulice, główne domostwo, muzyka…To wszystko sprawia, że widz czuje się jakby był w tych miejscach, razem z głównymi bohaterami. Ten wielki dom, w którym rozgrywa się cała akcja prezentuje się fenomenalnie. Chcemy cały czas odkrywać jego tajemnice, poznać wszystkie pomieszczenia, zakamarki, tajne przejścia. Jednocześnie buduje to cały ten klimat grozy, ale i pobudza naszą ciekawość.

Podsumowując „Duchy w Wenecji” to bardzo dobra adaptacja klasycznej opowieści Agathy Christie i genialne połączenie kryminału z horrorem. Muszę przyznać, że z każdą kolejną częścią, ta seria coraz bardziej mnie zaskakuje. Ja z wielką chęcią obejrzę kolejne filmy w tym uniwersum, bo jestem ciekaw, jak Kenneth Branagh podejdzie do reszty książek. A mamy ich w sumie 30, więc jest z czego wybierać.

A Was zapraszam do obejrzenia „Duchów w Wenecji” i samodzielnego rozwiązania tej zagadki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *