„Aby pisać historię, trzeba być więcej niż człowiekiem. Ponieważ autor trzymający pióro wielkiego sędziego powinien być wolny od wszelkich uprzedzeń, interesów lub próżności.”
Napoleon Bonaparte
Nie wiem czy o tym słyszeliście, ale był kiedyś pomysł, żeby nakręcić film o Napoleonie Bonaparte.
Projekt z góry bardzo ambitny, ponieważ mówimy tu o człowieku, który swego czasu był wielkim strategiem i wyniósł Francję na wyżyny swej chwały.
Tego wyzwania podjął się sam Stanley Kubrick. Jak sam mówił, chciał on nakręcić film biograficzny o Napoleonie, na ogromną skalę. W ramach przygotowań przez kilka lat zbierał wszelkie informacje na temat Korsykańczyka.
Zatrudnił jego biografa, zbierał listy i notatki, stworzył wielką kartotekę osób z nim związanych. Załatwił rumuńskie wojsko do scen batalistycznych, opracował kostiumy, a w jego pracowni roiło się od setek zdjęć, które zrobił w trakcie wycieczki po Europie.
Niestety projekt napotkał wiele problemów.
Przede wszystkim fakt, że na tamten moment nakręcono już kilka filmów o Napoleonie.
W tym najpopularniejszy z nich, pięciogodzinny film w reżyserii Abel’ a Gance’ a. Poza tym w latach 60–tych, kiedy to Kubrick kręcił Napoleona, epickie filmy historyczne traciły na popularności…
Ostatecznie reżyser porzucił prace nad swoim dziełem. Jednak projekt z postacią Napoleona nie umarł…a przynajmniej nie do końca. Ponieważ w 2013 r. Steven Spielberg ogłosił, że podjął się współpracy z HBO, z którym to nakręci serial o Napoleonie, bazujący na scenariuszu Stanleya Kubricka. Z tego co mogliśmy usłyszeć w lutym tego roku od Spielberga, projekt dalej jest realizowany i ma się pojawić jako siedmioodcinkowy serial.
W międzyczasie do kin szturmem niczym wojska Napoleona, wszedł film w reżyserii Ridley’ a Scott’ a. Film z wieloma znanymi nazwiskami, ogromnym budżetem i trwający aż dwie godziny i czterdzieści minut.
Czy to miało szanse się udać?
Vive la France…
Za reżyserię filmowej wersji historii Napoleona odpowiada Ridley Scott. Uznany i szanowany twórca, który wcześniej nakręcił takie klasyki kina jak „Obcy”; „Blade Runner”;„Hannibal” oraz „Gladiator”. Z kolei scenariusz przygotował David Scarpa. Tego pana możecie kojarzyć z pracy nad „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” z Keanu Reeves’ em i „Ostatni Bastion”.
Jeśli chodzi o moje nastawienie względem tego filmu, to muszę przyznać, że nie mogłem się go doczekać. Już na etapie zwiastunów, zapowiadało się mocne kino, z genialną obsadą i niemałym budżetem. Poza tym, dla mnie postać Napoleona jest jedną z najciekawszych z całej historii. Uważam, że jego historia jest na tyle interesująca, że zasługuje na własny film/serial.
Co się tyczy samego reżysera…
Ja filmy Ridley’a Scott’a znam. Nie widziałem ich wszystkich, głównie te najpopularniejsze. Jednak po takim choćby „Blade Runner” widać, że Scott doskonale wie, jak opowiedzieć kompetentną historię, ukazać świat, w którym rozgrywa się akcja i przedstawić ciekawego głównego bohatera. Fakt, ostatnimi czasy nie za dobrze mu idzie i taki „Prometeusz”; „Obcy Przymierze”; „Ostatni Pojedynek” oraz „Dom Gucci”, nie były specjalnymi hitami. Ale nie przekreślałem go z tego powodu i czekałem co pokaże w swoim najnowszym filmie.
Jak natomiast wyszło?
Jest październik 1793 r. Francja od czterech lat przeżywa rewolucję. Jednym z jej najistotniejszych wydarzeń, jest ścięcie Marii Antoniny 15 października. Wtedy też na arenie pojawia się nowy gracz, Napoleon Bonaparte.
Niepozorny chłopak z Korsyki, który szturmem dostaje się na francuskie salony, głównie za sprawą oblężenia Tulonu, któremu przewodził. Był to jednak jedynie początek błyskawicznie rozwijającej się kariery Napoleona.
W filmie obserwować będziemy jego początki. Od wspomnianego oblężenia Tulonu, poprzez poznanie przyszłej żony Józefiny, zostanie Cesarzem Francji, po śmierci na wyspie Św. Heleny skończywszy.
Będziemy mogli zagłębić się w życie Napoleona. Jednak prym będzie tutaj wiódł wątek z jego jedyną, prawdziwą miłością życia Józefiną.
Pod względem fabularnym „Napoleon” nie do końca trzyma się tego co nam obiecywał. Na zwiastunach był on przedstawiany, jako epicki film wojenny, gdzie jasne zobaczymy też prywatne życie głównego bohatera, ale w dużej mierze skupimy się na jego bitwach. Pokarzemy faktycznie, że był on wielkim strategiem i człowiekiem, który swoim sprytem i inteligencją przewyższał innych.
Zamiast tego, dostajemy…nie wiem za bardzo jak to określić?
Komedię? Coś na wzór MCU? Film ten często leci sobie, jak taka sinusoida. Od jednej, dobrej sceny, przechodzimy od razu do tej niezamierzenie głupiej, dziwnej i niepasującej do reszty. Zwłaszcza te sceny seksu Napoleona z Józefiną, które są…lekko niepokojące.
I z bólem muszę przyznać, że się zawiodłem. Zawiodłem się, bo naprawdę liczyłem, że będziemy mieli tutaj epickie kino wojenne, pełne pojedynków, ciekawych scenerii i samego Napoleona, który wręcz będzie dyrygentem na tym polu.
Oczywiście, walki są i wyglądają bardzo dobrze. Ale czułem po prostu ten niedosyt i chęć zobaczenia więcej. Ewidentnie zabrakło na tym polu twórcom chęci i pomysłowości. Osobną kwestią jest zgodność z faktami historycznymi. Na tym polu jest równie mizernie.
Wiele osób już zdążyło powytykać błędy i nieścisłości, jak choćby te związane z rzekomym strzelaniem do piramid przez Napoleona. Na co sam Ridley Scott odpowiada, że on to w sumie nie wie, czy Napoleon strzelał do piramid i że on nie tworzy filmu historycznego, tylko epickie kino. Co jak już ustaliliśmy nie za bardzo mu wyszło.
Ja sam nie jestem zwolennikiem stuprocentowego trzymania się faktów i ukazywania wszystkiego od A do Z. Ale nie zgadzam się też na to, żeby twórcy pozwalali sobie na totalną dowolność w tej materii.
No i sama długość filmu, która przytłoczy niejedną osobę. „Napoleon” trwa dwie godziny, czterdzieści minut. W sumie trzy godziny seansu, doliczając do tego reklamy. I szczerze ten film zyskuje najbardziej w trakcie scen batalistycznych. Te są dynamiczne, sporo się dzieje w ich trakcie i jak już mówiłem wypadają świetnie.
Jednak, kiedy schodzimy na wątek Józefiny i prywatnego życia Napoleona…tempo strasznie siada, a my jedynie przewracamy oczami i czekamy, aż znowu będzie akcja. I tak praktycznie przez cały seans.
Czas przejść do najważniejszego elementu całego filmu, czyli samego Napoleona. Joaquin Phoenix, to prawdziwa bestia. Człowiek, który jak dostanie jakąś role, to wyciągnie z niej dwieście procent, a my będziemy zbierać szczęki z podłogi jeszcze dłuuugo po seansie.
Kiedy dowiedziałem się, że to on będzie wcielał się w tytułowego bohatera, byłem bardziej niż zadowolony. Phoenix ma doświadczenie w graniu postaci neurotycznych, maniakalnych, autodestrukcyjnych z manią wielkości…Czyli praktycznie wszystko to, co posiada Napoleon. Już w „Gladiatorze”, z resztą od tego samego reżysera i „Jokerze” od innego reżysera, pokazał, że jest genialnym aktorem i żadne wyzwanie mu nie straszne.
Natomiast tutaj…mam wrażenie jakbym gdzieś to już widział.
Nie będę owijał w bawełnę, Napoleon w tym filmie to bardziej zlepek poprzednich ról tego aktora, aniżeli sam Napoleon. I tutaj winy nie doszukiwałbym się w Joaquin’ie, a bardziej w reżyserze i scenariuszu jaki dostał…
Często w trakcie seansu miałem poczucie, jakby Phoenix się hamował. Jakby bał się spuścić nieco wodzę i pobawić się tą rolą. Pograć trochę mimiką, tikami nerwowymi, w paru momentach przesadzić trochę. Przez większość filmu utrzymuje on jedną i tą samą minę. Całkiem jakby mu w ogóle nie zależało.
I najzwyczajniej w świecie szkoda mi było Phoenix’a, bo wiem, że on by to udźwignął, dał kolejny niezapomniany popis swoich aktorskich zdolności i kolejną wartą zapamiętania postać, w jego wykonaniu.
Jeżeli miałbym jakoś podsumować „Napoleona” w reżyserii Ridley’a Scott’a, to byłby to chyba zmarnowany potencjał.
Poza świetnymi scenami batalistycznymi, jak choćby ta pod Austerlitz oraz Joaquin’em Phoenix’em, który robi co może aby to nie wyszło komicznie, nic z tego filmu nie wyróżnia się na plus.
Większość elementów, mimo że jest całkiem dobra, jak kostiumy, choreografia walk, praca kamery, jest po prostu do zapomnienia i po seansie nikt nie będzie o tym pamiętał. Uważam, że w takiej formie, w jakiej to wyszło do kin, nie miało to racji bytu.
Jest tego po prostu za dużo, jak na typowy filmowy metraż. A słyszałem, że jest jeszcze podobno wersja reżyserska tego filmu. Moim zdaniem lepiej by się to sprawdziło, w formie mini serialu. Gdzie bez problemu mogliby opowiedzieć całą tą historię i lepiej ukazać niektóre wątki.
Czy to oznacza, że nie warto wybrać się na ten film?
Jeżeli jesteście fanem/fanką Ridley’a Scott’a, powinniście się dobrze bawić. Cała reszta? Jeżeli tak jak ja spodziewaliście się epickiego kina akcji, z postacią Napoleona, to raczej możecie sobie odpuścić seans.
Jeżeli po prostu chcecie się wybrać na coś niesztampowego do kina, to nie powinniście być zawiedzeni. Ja fanem tego filmu nie zostanę i nie będę do niego wracał.
Z chęcią natomiast poczekam, żeby zobaczyć, co dla nas przygotowuje Steven Spielberg i HBO, czas pokaże…