Nosferatu

Ostatnimi czasy mamy do czynienia z istnym renesansem historii o wampirach. Z czego najgłośniejszym i najbardziej wyczekiwanym z nich jest „Nosferatu”. Kultowa historia wraca po ponad stu latach, aby na nowo przypomnieć nam, że mimo pozowania na cywilizowanych, wciąż jesteśmy zwierzętami…
Za nowego/starego „Nosferatu” odpowiada Robert Eggers. Ten sam reżyser, który wcześniej dał nam wychwalane przez wielu „The Lighthouse”; „Czarownica: Bajka Ludowa z Nowej Anglii” oraz „Wikinga”.
Żadnego z nich nie widziałem, choć do tego pierwszego będę musiał wrócić, ze względu na Willema Dafoe. To co mnie przekonało do obejrzenia najnowszej produkcji Eggersa, to zwiastun oraz informacje zza kulis.
Ten pierwszy już na starcie ukazywał nam styl, w jakim będzie zmierzać ta produkcja. Gdzie mimo wykorzystania nowych narzędzi, mamy poczucie obcowania z filmem z epoki. Zupełnie jakbyśmy oglądali tego klasycznego „Nosferatu”, tylko w odrestaurowanej wersji.
Na jego korzyść przemawiała również genialna obsada, klimat, kostiumy, scenografia oraz muzyka.
Drugim argumentem za wybraniem się na seans był sam reżyser, który wielokrotnie mówił o swojej fascynacji, a wręcz miłości do klasycznego filmu. Wielokrotnie też próbował podejść do stworzenia na nowo tej historii, jednak napotykał na pewne przeszkody. Aż w końcu udało się i wreszcie możemy doświadczyć jego interpretacji. Jak ona wypadła?
Przenosimy się do XIX – wiecznej Europy, a dokładnie do małego, niemieckiego miasteczka, gdzie to mieszka nasza główna bohaterka Ellen, ze swoim mężem Thomasem. Mężczyzna, w celu zapewnienia im bytu, podejmuje się zlecenia w odległej Transylwanii. Pod jego nieobecność Ellen zaczynają nawiedzać koszmary.
Zaczyna widzieć zagładę miasteczka, śmierć wszystkich jej bliskich i ostatecznie jej ślub z samą śmiercią. Na pomoc kobiecie wezwany zostaje Profesor Albin Eberhart Von Franz, który wierzy, że jej koszmary mogą być sprawką Nosferatu. A ona sama została przeklęta i wybrana na jego oblubienicę. Rozpoczyna się walka z pradawnym złem, które powoli pochłania całe miasto, pozostawiając po sobie jedynie śmierć, ciemność oraz strach.
Nowy „Nosferatu” jest moim zdaniem genialny pod względem fabuły.
I nie chodzi mi stricte o to co przed chwilą wam opisałem, a to co znajdziemy pod tym wszystkim. Bo tak naprawdę „Nosferatu” w reżyserii Roberta Eggersa, jest dla mnie historią o pożądaniu i zwierzęcej naturze człowieka. Już wyjaśniam, dlaczego…
Wielokrotnie spotykaliśmy się, spotykamy się i będziemy się spotykać ze stwierdzeniem, że jesteśmy gatunkiem cywilizowanym. W przeciwieństwie do zwierząt mamy zasady, prawa, kulturę, tradycje i wiele innych aspektów, które oddalają nas od nich. Jednak warto zadać sobie tutaj pytanie, na ile to jest prawda?
Czy człowiek pod płaszczykiem bycia wysoko wykształconym, cywilizowanym gatunkiem, nie chowa swojego zwierzęcego ja?
Jak dla mnie w tej teorii jest sporo racji i możemy to zobaczyć na przykładzie omawianego dzisiaj filmu. W którym to Nosferatu oprócz bycia personifikacją śmierci i zniszczenia, jest również symbolem tego wręcz zwierzęcego pożądania. Pożądania, które idealnie wpisuje się w epokę ukazaną w filmie. Gdzie każdy jest osobą na wysokim stanowisku, z wykształceniem i tytułami, które trzeba koniecznie wymówić na dzień dobry.
Pośród nich znajduje się główna bohaterka, która czuje się na swój sposób stłamszona tym wszystkim. Jakby coś ją zżerało od środka, nie mogąc znaleźć ujścia. Do momentu, aż w końcu ujrzy światło dzienne i będzie mogła pokazać swoje kły.
Moim zdaniem „Nosferatu” w tej interpretacji wypada genialnie i tym lepiej się go ogląda.
Aktorsko jak już wspomniałem film wypada równie dobrze. Lily – Rose Depp od samego początku hipnotyzuje nas swoim występem. Przez cały seans nie mogłem oderwać od niej wzroku i podziwiałem, jak ukazuje całe spektrum emocjonalne swojej postaci. To co ona robi swoją mimiką, gestykulacją, grą głosem, można wręcz porównać do występu Emmy Stone w „Biednych Istotach” Lanthimosa. I tak samo jak Emma, Lily – Rose Depp powinna powalczyć o Oscara za swoją rolę.
Jej ekranowy partner Nicholas Hoult wypada bardzo dobrze. Jego relacja z Ellen wypada naturalnie, wierzymy w ich miłość i kibicujemy im, żeby wyrwali się spod jarzma Nosferatu. Po tym filmie z wielką chęcią będę śledził jego dalszą karierę, bo zapowiada się ona bardzo obiecująco. A w tym roku zobaczymy go jeszcze w roli Lexa Luthora w nowym „Supermanie”, czekam z niecierpliwością.
Willem Dafoe mam wrażenie żyje pełnią życia, a każda jego kolejna rola, jest tylko potwierdzeniem tej tezy. On przez ostatnie dwa – trzy lata zalicza genialną rolę za genialną rolą i nie inaczej jest w tym przypadku. Zaraz obok postaci Lily – Rose Depp, był on drugim najlepszym bohaterem filmu. To jak on balansuje na granicy geniuszu oraz szaleństwa swojej postaci, wypada fenomenalnie, a scena nad grobowcem Nosferatu to już w ogóle mistrzostwo świata.
No i wisienka na torcie, czyli Bill Skarsgard jako tytułowy Nosferatu.
To jaką transformację on przeszedł na potrzeby tej roli, wciąż jest dla mnie niesamowite. Przez cały seans nie widziałem Billa Skarsgarda wcielającego się w rolę, a Hrabiego Orlooka z krwi i kości. I w sumie chyba tylko z tego, bo wygląda on jakby głodzono go od stuleci. Jego gra głosem jest rewelacyjna i słysząc go w filmie, zastanawiałem się przez chwilę, czy to, aby na pewno gra go właśnie Skarsgard?
To jak oszczędnie pokazują nam go przez cały film, jest genialne w swojej prostocie i sprytnie buduje nam napięcie. Ograniczając się jedynie do ogólnej sylwetki, ujęcia na oczy, czy też wyciągniętej dłoni ze szponami dłuższymi niż u większości dziewczyn w obecnych czasach. Aby na koniec pokazać nam go w pełnej krasie. I kiedy go już widzimy, to wypada on po prostu idealnie. Widać masę pracy ze strony charakteryzatorów, kostiumografów i ani grama efektów specjalnych, co tylko potęguje realizm jego postaci.
Świat przedstawiony wypada bardzo dobrze i jest żywcem wyciągnięty z XIX – wiecznej Europy.
Począwszy od całego miasteczka, którego małe uliczki mogą czasem przyprawiać o klaustrofobię. Poprzez wygląd domostw głównych bohaterów. Na ich kostiumach skończywszy. Z czego dla mnie najlepiej wyglądał strój Nosferatu oraz Profesora.
Zdjęcia oraz praca kamery również zasługują na pochwały. Wiele z tych ujęć można by było drukować i wywieszać jako plakaty. Jak choćby scena z zamkiem Hrabiego, podróż Thomasa do Transylwanii, rytuał okolicznej ludności w zabijaniu wampira i wiele wiele innych.
Podsumowując „Nosferatu” to naprawdę genialny film i rewelacyjne opowiedzenie tej klasycznej historii. Od początku do końca widać i czuć miłość reżysera do klasycznego filmu, chęć oddania mu cześci i chwały i po prostu pragnienie zrobienia filmu godnego miana „Nosferatu”. Lily – Rose Depp jest cudowna w swojej roli, Bill Skarsgard jako Hrabia Orlook jest nie do poznania , Willem Dafoe bawi się swoją rolą aż miło. Do tego bardzo dobrze oddany świat przedstawiony, genialna ścieżka dźwiękowa, ujęcia, które zapadają nam w pamięć i sam Nosferatu, który przypomniał nam, dlaczego jest tak kultowy.
Jak mogłoby się wydawać, że jest to jedynie film dla fanów Roberta Eggersa oraz klasycznego filmu, tak z tego założenia może wyrwać fakt, że na seansie przedpremierowym, na którym miałem okazję być, była pełna sala. Wszyscy po seansie byli zachwyceni tym co zobaczyli, co dla mnie jest równoznaczne z tym, że nowy „Nosferatu” wykonał swoją robotę kapitalnie. Dzięki za uwagę i widzimy się następnym razem, cześć…