Kapitan Ameryka: Nowy Wspaniały Świat

0
Kapitan Ameryka Nowy Wspaniały Świat

MCU w końcu wybudziło się ze snu zimowego żołnierza po długiej przerwie, aby przybliżyć nam losy nowego Kapitana Ameryki, Sama Wilsona. Czy jest to zapowiedź nowego wspaniałego świata, czy może wciąż panuje tam stara bieda?

„Kapitan Ameryka: Nowy Wspaniały Świat” to kolejny już film z Marvel Cinematic Universe. Tym razem w reżyserii Juliusa Onaha, który wcześniej pracował nad „Paradoks Cloverfield”. Oraz spod scenariusza Malcolma Spellmana i Dalana Mussona, autorów scenariusza do serialu „Falcon i Zimowy Żołnierz”.

Nie oszukujmy się, ostatnie projekty Marvela nie były wybitne.

Specjalnie tutaj pomijam „Strażników Galaktyki Vol. 3”, ponieważ jest to film Jamesa Gunna aniżeli MCU. Mówię tutaj o „Ant Man 3: Kwantomania” oraz „The Marvels”, które delikatnie mówiąc zostały zmieszane z błotem. Tak delikatnie mówiąc…Po drodze były jeszcze seriale, ale poza drugim sezonem „Lokiego” i „Agatha All Along” które były świetne, to „Echo”…czy ktoś w ogóle oglądał ten serial?

Ale dobra, na chwilę przestańmy kopać leżącego. Moje nastawienie wobec kolejnej części Kapitana Ameryki było raczej umiarkowane. Nie dałem się ponieść swojemu zainteresowaniu po obejrzeniu pierwszego zwiastuna. Nie reagowałem wielkimi zachwytami na kolejne wieści dotyczące tej produkcji. Starałem się do niej podejść z pustą głową (jakby na co dzień nie była ona pusta) i bez żadnych oczekiwań w jedną albo drugą stronę.

Jedynie przed seansem odświeżyłem sobie serial „Falcon i Zimowy Żołnierz”, który mimo paru swoich bolączek, jak choćby niewykorzystanie w pełni potencjału opowiadanej przez siebie historii i poruszanych wątków, był przyjemny w oglądaniu. Relacja Sama oraz Buckiego wypadła bardzo dobrze.

… postać Sama.

Dla wielu wciąż pozostaje zagadką, dlaczego to on dostał tarczę oraz miano Kapitana? Jedni powołują się na fakt, że nie posiada on żadnych supermocy. Utrudnia mu to w pewnym sensie walkę i jest dla mnie zrozumiałą obawą fanów. Z drugiej strony są ludzie, którzy uważają, że to Bucky powinien przejąć tarczę, z racji tego, że jest on najbliższy Steve’owi. A co się tyczy kwestii jego przeszłości, to jak pamiętamy z serialu, został on oczyszczony z zarzutów i w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, żeby przejął to miano. Z trzeciej strony jest kwestia aktora Anthony’ego Mackie, który zdaniem niektórych jest za mało charyzmatyczny na bycie pierwszoplanowym bohaterem. Sprawdza się raczej jako sidekick w stylu Robina. Są jeszcze ludzie, którym po prostu przeszkadza jego kolor skóry, ale pozwolicie, że nie będę tego komentował.

Nie ukrywajmy, że rola Kapitana Ameryki jest ciężka.

Ciężko będzie przebić to, co udało się zbudować Chrisowi Evansowi przez te wszystkie lata. Dorastaliśmy na filmach w których walczył z nazistami, potem w obronie swojego najlepszego przyjaciela sprzeciwił się całemu światu, aby na koniec swojej podróży walczyć w obronie miliardów istnień sam na sam z przerośniętą wysuszoną śliwką z kosmosu. A finał, w ramach którego Steve mógł w końcu zatańczyć z Peggy i dożyć starości, pięknie zamykał drogę Chrisa Evansa, Kapitana Ameryki oraz nas fanów. Było to zamknięcie pewnego etapu, ale z możliwością napisania kolejnego. A jak wyszedł kolejny rozdział?

Minęły dwa lata, odkąd Sam oficjalnie został mianowany Kapitanem Ameryką. W tym czasie Thaddeus „Thunderbolt” Ross zostaje mianowany na urząd prezydenta USA. Chce ratyfikować traktat międzynarodowy o dostępie wszystkich państw do nowego surowca, adamantium. Jednak w trakcie spotkania w białym domu dochodzi do zamachu na prezydenta, w którym brał udział Isaiah.

Sam wierząc w niewinność swojego przyjaciela, postanawia sam (hehe) sprawdzić kto za tym wszystkim stoi. W powietrzu wisi widmo kolejnej wojny światowej, na jaw powoli wychodzą niewygodne dla nowego prezydenta fakty, a Sam będzie musiał stanąć na wysokości zadania, aby powstrzymać nadchodzący konflikt.

Fabularnie widać, że „Kapitan Ameryka: Nowy Wspaniały Świat” aspiruje do bycia drugim Zimowym Żołnierzem.

Thriller polityczny z superbohaterami, poważniejszy i mroczniejszy od reszty produkcji, z paroma świetnymi scenami akcji i postaciami które znamy i lubimy. Jednak problem polega na tym, że próbuje on zrobić za dużo rzeczy na raz. Jeżeli dobrze wyłapałem, to mamy tutaj kontynuacje wątków z „Hulka” jeszcze z Edwardem Nortonem, „Eternals” bo w końcu sobie przypomnieli tam w MCU o wielkich zwłokach Celestiala wystających z Oceanu Indyjskiego. No i rzecz jasna z serialu „Falcon i Zimowy Żołnierz”.

I nie mówię, że to wszystko nie spina się w logiczną całość, bo fabuła ma ręce i nogi. Ale czuć niemiłosiernie, że były robione dokrętki, starali się jeszcze dorzucić kilka rzeczy, żeby fani nie byli zawiedzeni i przez to otrzymaliśmy natłok wątków. Na dobrą sprawę mogli się skupić jedynie na wątku Thaddeusa Rossa i tego, że ktoś próbuje go wrobić w spisek. Mielibyśmy dobry film. A tak otrzymaliśmy zlepek kilku wątków, które podobnie jak w serialu o Falconie, nie wykorzystują w pełni swojego potencjału.

Osobną kwestią jest wątek Sama.

Ja nie mam nic do tego, że to on został Kapitanem Ameryką. Uważam, że mimo wszystko ma to swój sens, wpasowuje się w obecne realia. Jeżeli dobrze poprowadzą jego postać, to może on być świetnym Kapitanem. Ale mam trochę problem z tym, jak póki co wygląda jego rozwój i ukazanie. Głównie, jeśli chodzi o jego walkę z Hulkiem. I to nie jest spojler, bo wszyscy o tym już dobrze wiedzieli na etapie zwiastunów. Jasne, ma on strój z vibranium i swoje gadżety, ale wciąż jest on człowiekiem bez supermocy i przeżył ten pojedynek. A przypomnijmy, że Stark potrzebował wręcz połowy wojskowego arsenału i zbudował Hulkbustera, żeby w ogóle myśleć o tym starciu.

Aktorsko nowy Kapitan jest na wysokim poziomie ale… Anthony Mackie jako Sam Wilson wypada świetnie. Lubię to jego lekkie poczucie humoru. Nowy Kapitan sprawuje się naprawdę dobrze, ma charyzmę i widać, że się stara. Zarówno on jak i jego postać mierzą się z legendą Steve’a i robią to na swój unikalny sposób. Dla jednych będzie on działać, inni będą go nie znosić, ja jestem na tak.

Harrison Ford, który przejął role Rossa po zmarłym w 2022 r. Williamie Hurcie, wypada o dziwo dobrze.

Mówię o dziwo, bo nie pałam specjalną sympatią do jego ostatnich ról, a zwłaszcza Indiany Jonesa. Bawi się swoją rolą, czuć, że stara się wnieść do niej jakieś emocje i żeby nam na nim zależało i idzie mu to bardzo dobrze. Co prawda jego wątek jest dosyć okrojony i przyspieszony, ale to już nie wina samego aktora. Ten robi co może i robi to jak trzeba.

Powiem tak, osoba, która postanowiła wziąć Giancarlo Esposito do roli trzecioligowego złoczyńcy, którego zapewne więcej już nie zobaczymy, powinien zostać wylany z roboty.

Jak można wziąć tak genialnego aktora, który mógłby zagrać któregoś z ważniejszych złoczyńców w MCU i wykonałby kapitalną robotę, do takiej roli?

I nie mam na myśli tego, że wypadł on fatalnie, bo stara się on jak może i na te trzy sceny, kiedy się pojawia, to cieszyłem się bardzo, że go widzę. Ale ubolewam nad tym, że poniekąd zamyka to mu furtkę do zagrania innych postaci w tym uniwersum, wielka szkoda.

Reszta aktorów jak Danny Ramirez, który wciela się w nowego Falcona, Carl Lumbly grający Isaiaha wypadają świetnie. Ich wspólna relacja z Samem jest zabawna i dobrze się ich ogląda razem. Tylko znowu szkoda, że ich wątki są tak ograniczone. Zwłaszcza w przypadku tego drugiego, który zasługuje na rozwinięcie i to jest dobry materiał na osobny serial.

Sceny akcji są całkiem dobre.

Nie mówimy tutaj o poziomie powiedzmy poprzednich filmów z Kapitanem, ale nie ma wielkiej tragedii. Choreografia walk wypada realistycznie, nie miałem poczucia wielkiego zażenowania, a ostateczna walka w CGI nie razi w oczy. Był moment po samej walce, kiedy miałem poczucie, że coś mi tu nie pasuje, ale może to tylko ja. Tak, poza tym reszta efektów specjalnych, jak choćby w przypadku zwłok Celestiala czy nowego Hulka jest dobra. Miejmy nadzieję, że Marvel w końcu nauczył się na swoich błędach i więcej nie otrzymamy abominacji w stylu Modoka.

Podsumowując „Kapitan Ameryka: Nowy Wspaniały Świat” nie jest nowym startem dla MCU, ale nie można powiedzieć, że jest kolejnym gwoździem do trumny tego uniwersum. Jest to dobry film, który stara się wykorzystać wątki, które zostały przez wielu zapomniane, ale zatraca się w chęci wrzucenia tego wszystkiego do jednego filmu.

Mimo to fabuła jakoś się trzyma, oglądało się to całkiem dobrze. Anthony Mackie jako nowy Kapitan Ameryka stara się wprowadzić coś nowego od siebie. Reszta aktorów daje radę, ale zmarnowania Giancarlo nie daruje. Sceny akcji wypadają świetnie, a efekty specjalne są całkiem przyjemne dla oka.

Czy jest to powrót MCU do łask?

Nie wyrokowałbym jeszcze, żebyśmy znowu nie obudzili się z sinusoidą. Ale póki co jestem dobrej myśli i czekam z niecierpliwością na „Thunderbolts*”. Dzięki za uwagę, widzimy się następnym razem, cześć…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *