Akademia Pana Kleksa

0

„Akademia Pana Kleksa” autorstwa Jana Brzechwy, to była naprawdę przyjemna lektura, w porównaniu do takich choćby „Dziadów”; „Pana Tadeusza” albo „W pustyni i w puszczy”.

Tak wiem, że przytoczyłem jedne z najważniejszych lektur i porównałem je z Panem Kleksem, nie musicie mi tego wytykać, pozwala sobie na puszczenie wodzy fantazji…

Mamy tutaj szkołę, ale nie taką zwyczajną, gdzie odbywają się zwyczajne lekcje. Jest całą kadra nauczycielska, a na lekcjach matematyki nie modlimy się, żeby nauczycielka nie wzięła nas do odpowiedzi.

Tutaj jest tylko jeden nauczyciel, Ambroży Kleks. I zamiast uczyć dzieci tego, czego by się dowiedziały w normalnej szkole, pokazuje im jak korzystać z wyobraźni.
Organizuje lekcje WF – u, gdzie uczniowie odbijają piłkę przypominającą globus i wymieniają państwa świata. Modyfikuje sny swoich uczniów tak, żeby mieli tylko te pozytywne. Wysyła swoje oko na księżyc, w poszukiwaniu obcej cywilizacji. A to jedynie wierzchołek góry lodowej.

Teraz jak to piszę, to nie mogę odgonić od siebie myśli, że Brzechwa napisał to w trakcie jakiejś libacji alkoholowej. Albo spotkał się z Witkacym, zażyli razem opium i jeden stwierdził, że pójdzie w sztukę, a drugi napiszę historię o magicznej szkole.

… w tym szaleństwie jest metoda.

I ja nie zamierzam teraz dyskredytować Brzechwy, ani umniejszać jego twórczości. Chce jedynie zwrócić uwagę na fakt, jakie to wszystko jest niespotykane i wyjątkowe. Ma to swój urok. Postać Kleksa jest bardzo sympatyczna, a szkoła, w której zamiast formułek uczysz się wychodzenia poza utarte schematy jest motywująca.

Tą magię oraz bajkowość całego świata postanowili w 1983, przenieść na film pełnometrażowy. Efekt…był bardzo dobry. Obecnie bardzo łatwo jest znaleźć ludzi w przedziale 40 – 50 lat, którzy z sentymentem wspominają filmową adaptację książki Brzechwy.


Czy to ze względu na wpadające w ucho piosenki, bajkowy klimat całości, czy też Piotra Fronczewskiego w roli naszego Profesora. Swoją drogą uwielbiam nawiązanie do jego postaci, w ramach zwiastuna serialu „The Umbrella Academy”.
Ten film, mimo że w paru momentach wypada przaśnie i czuć na nim ten ząb czasu, to dalej przyjemnie się go ogląda. Bo udało się zachować magię pierwowzoru. Dzięki czemu dalej jest bajkową historią pełną magii, tak jak wcześniej książka Brzechwy. Tutaj płynnie możemy przejść do najnowszej wersji historii tejże akademii.

Wielki powrót po 40 latach.

Sam Piotr Fronczewski promuje ten film swoją twarzą i jak zawsze świetnym głosem. Wreszcie otrzymamy poziom kina Hollywood. I faktycznie, poziom Hollywood’ u jest…Tylko szkoda, że reszta filmu, a przede wszystkim sama akademia leży i kwiczy.

Za reżyserię odpowiada Maciej Kawulski, nie mylić z Maćkiem Kawalskim, odpowiedzialnym za film „Niebezpieczni Dżentelmeni”. Ten w swoim dorobku ma filmy „Underdog”; „Jak zostałem gangsterem” oraz „Jak pokochałam gangstera” o historii Nikosia.
Natomiast scenariusz przygotowali Krzysztof Gureczny, który pracował wcześniej nad „Jak zostałem gangsterem” i „Jak pokochałam gangstera” oraz Agnieszka Kruk, która wcześniej tworzyła serial „Na wspólnej”.
Ja Kawulskiego znam z jego poprzednich filmów gangsterskich i były moim zdaniem bardzo dobre. Fakt, miały swoje mniejsze lub większe wady, jak choćby to, że film o Nikosiu trwa bite 3 godziny, ale nikły one w natłoku zalet.

Ciekawa praca kamerą, humor, który wpasował się w moje gusta, charyzmatyczni główni bohaterowie, grani przez Marcina Kowalczyka i Tomasza Włosoka. Z czego ten drugi skradł całe show w obydwu filmach. No i przede wszystkim to zainteresowanie tematem ze strony reżysera.
Te filmy mogą być takie sobie, ale czuć w nich pasję i realną chęć opowiedzenia jakiejś historii w tym temacie. I kiedy dowiedziałem się, że to on będzie reżyserował nową wersję Kleksa, to byłem bardzo zadowolony.

Wierzyłem, że może to wyjść naprawdę dobrze.

Wtedy też zapaliła się pierwsza czerwona lampka w postaci zwiastuna do tejże produkcji. Efekty w nim wyglądały świetnie. Zapowiadała się bajka z prawdziwego zdarzenia, ale reszta nie wróżyła nic dobrego.
Przede wszystkim montaż, który był pocięty do granic możliwości. Przez co wszystko się nakładało na siebie i zamiast sensownej całości, wyglądało jak photoshop’owa sklejka. Piosenka wykonywana przez główną bohaterkę, mimo że całkiem ładna, to przez złą jakość audio ledwo co dało się zrozumieć. Ogólnie rzecz biorąc, istny bałagan, za którego posprzątanie nikt nie chciał się zabrać.

Ale hej, mieliśmy już do czynienia z podobnymi sytuacjami, kiedy to trailer do jakiegoś filmu wypadał gorzej od efektu końcowego. Dlatego starałem się odsunąć to negatywne wrażenie na bok i poczekać, jak będzie wyglądał efekt końcowy. I muszę przyznać, że nie jest wcale lepiej, jest znacznie gorzej.

Przenosimy się do polskiej dzielnicy Nowego Jorku…

Przepraszam, że już na samym początku się czepiam. Jaki sens ma umieszczanie głównej bohaterki w Stanach? Nie mogliśmy dać jakiegoś ładnego miasta w Polsce? Zwłaszcza, że chwile później przenosimy się do Warszawy.

W każdym razie poznajemy Adę Niezgódkę. Młodą dziewczynę, która wszystko robi według wcześniej ustalonego planu i jest lepiej przygotowana, niż ja ze swoim planem na przyszłość. Po odbębnieniu lokowania produktu w postaci paczkomatów Inpost oraz Lego, no nie mogli wytrzymać tych dziesięciu minut i walnęli dwie reklamy za jednym zamachem, wraca do domu, gdzie miała mieć swoją imprezę urodzinową.

W domu jednak nie zastaje nikogo, a mama przychodzi do niej pochwalić się nowym tropem w sprawie dawno zaginionego ojca Ady, Alexa Niezgódki. Ta postanawia tupnąć nogą, trzasnąć drzwiami i wytknąć mamie, że nie postępuje według planu. I o ile jestem w stanie zrozumieć, do czego twórcy tutaj dążyli, to jest to tak fatalnie napisane i wyreżyserowane, że nie wierzyłem w tą bohaterkę, ani nie mogłem z nią sympatyzować.

Tymczasem po całym globie sowa z Hogwartu…to znaczy Szpak Mateusz, zbiera grupkę dzieciaków, aby zaprosić ich do Instytutu profesora Xaviera…do Hogwartu, znowu nie to…do Akademii Pana Kleksa. Rzecz jasna przylatuje również do Ady, a przy okazji zdradza jej bardzo ważną informację. Uwaga spojler, ale nie oszukujmy się, twórcy nawet się nie starali, tylko wrzucili to na samym początku.
Otóż Ojciec Ady jest bratem Pana Kleksa. Ta postanawia udać się do akademii, z nadzieją odnalezienia w niej swojego taty. Jednak jak to zwykle w bajkach bywa, tam, gdzie jest dobro, musi pojawić się zło.
Na naszego Szpaka Mateusza polują Wilkusy, które szukają zemsty po śmierci ich przywódcy z rąk Mateusza.

Czy Adzie, Kleksowi oraz reszcie dzieciaków uda się ocalić przyjaciela i akademię przed atakiem wroga?

Tutaj muszę oddać temu filmowi na plus, że dzięki dupochronowi, w postaci zwrotu „film na motywach powieści „Akademia Pana Kleksa” Jana Brzechwy”, nie musi się przejmować negatywnymi głosami na temat niezgodności z pierwowzorem. Ja sam nie zamierzam wytykać co ten film robi nie tak pod względem adaptowania, bo wystarczy zawęzić to do jednego słowa, wszystko.
Poza tym nowa „Akademia Pana Kleksa” ma o wiele więcej, poważniejszych bolączek.

Zaczynając od samej fabuły. Ta, jak zapowiadali twórcy, stara się wprowadzić zupełnie nową bohaterkę, która ma być…no w sumie nie wiem kim.
Bo z założenia miała być nową wersją postaci Adasia Niezgódki. Dokładnego powodu decyzji zmiany płci głównego bohatera nie znalazłem. Ale to w żaden sposób nie działa, z jednego, prostego powodu.

Powiązanie jej z postacią Kleksa?

Siłą książki Brzechwy i nawet tego filmu z 83’ była możliwość utożsamiania się z głównym bohaterem. Bo mimo faktu, że musiał być chłopcem i mieć imię na literę A, żeby się dostać do akademii, to był on zwyczajnym dzieciakiem, takim jak my. Dzięki czemu sami mogliśmy postawić się na miejscu Adasia i przeżyć te wszystkie niesamowite przygody.

Tutaj idziemy tropem Mary Sue i robimy z Ady postać idealną. Ona nie musi się niczego uczyć. Ona jest najlepsza we wszystkim. I w końcu jest wybrana, bo posiada ogromną moc i poprowadzi wszystkich ku zwycięstwu.
To jest tak źle napisana postać, że my nie mamy możliwości ani chęci by jej kibicować. Od razu mówię, nie jest to związane z aktorką, wcielającą się w Adę. Uważam, że Antonina Litwiniak zrobiła co mogła, aby jej postać nie wypadła tak źle. Niestety tragiczny scenariusz wziął górę i nie było już ratunku.Ogólnie ten film jest pocięty pod względem scenariuszowym tak, że nie wiesz na czym należy się w nim skupić.

Wątek akademii?

Zbiór losowych scenek, które prędzej wyglądają jak napisane na kolanie gagi. Wątek zaginionego ojca Ady? Znika równie szybko jak się pojawił. Wątek Wilkusów polujących na Mateusza? Serwowanie populizmów, ciągłe przerywanie go poprzez wątek akademii i w końcu miałkie zakończenie.

Tutaj mam dla was małą anegdotkę w kwestii fabuły nowego Kleksa. Kiedy wychodziłem z kina, za mną szła parka, mniej więcej 20 – 30 lat, siedzieli obok mnie na sali. Akurat rozmawiali o Kleksie, więc z ciekawości nasłuchiwałem co sądzą o tym filmie.

Wtedy to usłyszałem bardzo ciekawe stwierdzenie. Chłopak powiedział, że „Nie rozumie, dlaczego ludzie się tak czepiają fabuły w tym filmie, jak to jest film dla dzieci…” Powiem tak…to, że coś jest skierowane do dzieci, wcale nie oznacza, że musi być ugrzecznione do granic możliwości i rzucać populizmami.

Poważnie, nie róbmy z dzieci bezmózgich pochłaniaczy Minionków. Przecież znajdziemy mnóstwo filmów dla dzieci, które poruszają bardzo skomplikowane tematy i dalej są świetnymi produkcjami. Skłaniają dzieciaki do zadawania pytań, do poddawania czegoś w wątpliwość, do przewartościowania niektórych spraw. I da się je oglądać jako przyjemną rozrywkę.

Dla przykładu „Kung Fu Panda 2”, które również porusza temat zemsty, tak jak to chcieli zrobić twórcy w tym filmie. Mamy tam świetną historię, z bohaterem który uczy się czegoś w trakcie filmu, a nie wszystko przychodzi mu ot tak.
Bardzo poważnymi wątkami, które poruszają tematykę śmierci, utraty rodziny za młodu, poszukiwanie siebie i spokoju, pomimo krzywd jakich doświadczyliśmy. I dalej ten film potrafił zachować humor, akcję, świetną animację i morał, z którego każdy wyciągnie coś dla siebie.

Da się? Da się…

Dlatego ja nie przyjmuję takiego kretyńskiego tłumaczenia „Bo to film dla dzieci”. To nie jest żadne wytłumaczenie ani tym bardziej usprawiedliwienie stanu danego filmu. To powinno leżeć w interesie twórców, żeby zrobić dobry film. A nie liczyć na to, że lemingi i tak kupią, więc można odwalić fuszerkę i do domu.

Poza tym była tutaj jedna scena, która podniosła mi ciśnienie w mniej niż sekundę. Pan Kleks postanawia przeprowadzić z uczniami lekcję zamiany „ale” na „więc”. Wygląda to tak „Chce się zaprzyjaźnić ze zwierzętami, ale one nie lubią mnie” zamieniamy na „Chce się zaprzyjaźnić ze zwierzętami, więc będę je obserwować”. „Chce umieć rysować, ale nie umiem” przeradza się w „Chce umieć rysować, więc będę częściej szkicować”. Zamysł bardzo dobry i warty pokazania dzieciakom. Aby nie szukały jedynie przeszkód i wymówek, tylko starały się znaleźć rozwiązanie, które pomoże im zrealizowaniu ich celu.

Wtedy przechodzimy do sceny z chłopcem, który jedzie na wózku inwalidzkim i mówi „Chce być najlepszym rugby’stą…” i nie kończy zdania, ale wiadomo o co chodzi. Na co Pan Kleks wyciąga piłkę do rugby z donicy i mówi mu „Chciałbym zostać najlepszym rugby’stą, więc zacznę grać.”

Teraz wyobraźcie sobie tą sytuację…

Ktoś ten tekst napisał, dał reżyserowi do sprawdzenia, ten aktorom do zagrania i nikt z co najmniej 50 osób nie zwrócił uwagi na to, że ten tekst jest nie na miejscu. To tak jakby powiedzieć „Mam depresję, więc zacznę się uśmiechać.”…praktycznie ten sam poziom.


I jak jeszcze przez chwile wierzyłem, że ten film może się odbić od dna i być dobry. Że te pierwsze 40 minut to wstęp i zaraz się rozkręcimy i będzie spoko. Tak ten tekst przekreślił u mnie jakiekolwiek szanse na pozytywną opinię o tym filmie. Bo to już naprawdę trzeba nienawidzić dzieci i traktować ludzi jak szympansy obrzucające się w zoo gównem, aby takie coś wymyślić.

Aktorsko ten film jest naprawdę dobry.

Wspomniana już Antonina Litwiniak robi co może, żeby to wyszło dobrze. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Sebastian Stankiewicz jako Szpak Mateusz mimo naprawdę tragicznych tekstów i powtarzających się kilkukrotnie żartów o kupie, wypadł świetnie i dobrze się go oglądało. W pewnym momencie bałem się, że będzie to case Jar Jar Binksa z Gwiezdnych Wojen, na szczęście udało mu się z tej roli wyciągnąć sporo dobra i stworzyć sympatyczną postać.


W końcu Ambroży Kleks grany przez Tomasza Kota jest dobry. Czasem jego postać jest zbyt kreskówkowa i Kot leci na pełnej. Bawi się swoją rolą, co raz wyjdzie, raz nie. Trochę jakbyśmy oglądali dziecko w ciele dorosłego. Nie uświadczymy go za często na ekranie, ale kiedy już się pojawia, to wypada świetnie. Nie jest to jeszcze poziom Piotra Fronczewskiego, ale wciąż dobrze.

No właśnie, Piotr Fronczewski, czyli ostateczny dowód na to, do kogo kierowany jest ten film. Nie mam żadnych zarzutów względem niego, bo on jest świetny. Mam problem do twórców, którzy wzięli go tylko po to, żeby wykorzystać go jako nostalgiczny chwyt dla osób, które oglądały akademię z 83’. Wciskali go wszędzie, gdzie się dało.

Zwiastuny, piosenka promująca film, dosłownie wszędzie. Jego postaci mogłoby nie być i wyszłoby na to samo. On jest tu tylko jako przerywnik między scenami, żebyśmy nie zapomnieli dla kogo jest ten film i żeby wygłosił płomienną przemowę dla głównej bohaterki, aby nabrała sił do walki z Wilkusami.

To tylko pokazuje brak pomysłów ze strony twórców, którzy byle tylko ratować ich film, wrzucają nostalgiczne chwyty, gdzie się tylko da. Zarówno w postaci Fronczewskiego, piosenek wziętych z pierwszego filmu i kilku innych mrugnięć okiem. Subtelnych niczym wystrzał z bazooki.

Efekty specjalne jak już zdążyłem powiedzieć, wyglądają bardzo dobrze.

Na myśl od razu mi przywodziły inny polski film „Za niebieskimi drzwiami”. Dosłownie kilka scen wyglądało tam jak jeden do jednego. Tutaj ten świat jest pełen przejaskrawionych kolorów niestworzonych zjawisk, latających wysp itp. Wszystko wygląda jak bajka z prawdziwego zdarzenia…Tylko szkoda, że nie mamy możliwości zagłębienia się w tym świecie i większość rzeczy w nim jest tylko na pokaz. Szkoda, bo jak już zrobili coś dobrego, to musieli to ograniczyć do niezbędnego minimum.

Podsumowując „Akademia Pana Kleksa” to festiwal zmarnowanego potencjału. A dobrych elementów znajdziemy tu całkiem sporo. Świetnie prezentujący się świat, sympatyczne postaci i ogólna bajkowość. W kontrze do tego mamy szczucie nas nostalgią, traktowanie widza jak osobę ułomną, pocięty montaż, rzucanie populizmami, bez sensowna postać Alberta i obietnica tego, co może nadejść w przyszłości.

Nie dość, że wrzucili napisy na wciąż trwający film, to walnęli nam zapowiedź filmu „Akademia Pana Kleksa: Wynalazek Golarza Filipa”, albo na odwrót, wszystko jedno. Ogólnie nie polecam seansu, lepiej poczekajcie na coś, na co faktycznie warto się wybrać, a nową akademię omijajcie szerokim łukiem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *