Spider man: Across the Spider – Verse
Najpierw słowo wstępu…
Mam na imię Dominik i użarł mnie radioaktywny pająk…😊, a tak na poważnie od trzech lat „jestem” Kulturalnym Nastolatkiem. Resztę to już sami kojarzycie…
Odpaliłem bloga, napisałem mnóstwo recenzji, zebrałem sporą publikę, w międzyczasie odpaliłem kanał na Youtube i Twitch. Obejrzałem mnóstwo lepszy i gorszych produkcji, przeczytałem masę książek i ograłem jeszcze więcej gier. Oczywiście było po drodze sporo przeszkód.
Mimo wszystko, uwielbiam tą robotę. Kto by nie lubił?
Może nie chronię miasta przed zbirami ani nie łażę po ścianach jak Peter albo Miles. Ale mogę o nich pisać. Jak i o wielu innych fikcyjnych bohaterach i ich przygodach. I to mi w zupełności wystarczy…
Jak się pewnie domyślacie, to jest TA recenzja. Dziś sobie porozmawiamy o Spider Manie w ilościach hurtowych. Jednak przede wszystkim skupie się na najnowszym filmie duetu Phil Lord oraz Christopher Miller, czyli Spider Man: Across the Spider – Verse.
Od razu ostrzegam, to nie będzie moja typowa recenzja. Bo jest to dla mnie temat bardzo istotny i bliski mojemu sercu. Poza tym, jak mawiał mój ulubiony recenzent Sztywny Patyk “…o takich rzeczach nie mówi się analitycznie, a emocjonalnie.”
Skoro zasady dzisiejszej recenzji mamy za sobą, to możemy przejść do tematu. Zapraszam do Spider Versum…
Za reżyserię nowego Spider Mana odpowiada Joaquim Dos Santos, który wcześniej tworzył choćby genialnego Avatara: Legendę Aanga i Kemp Powers, który tworzył świetny Pixarowy film Co w duszy gra. Natomiast scenariusz napisali Dave Callaham, odpowiedzialny choćby za Shang – Chi oraz Phil Lord.
Oczywiście, kiedy mówi się o animowanym Spider Manie, to wszyscy jak jeden mąż wymieniają duet Phil Lord i Christopher Miller. Duet, który wcześniej dał nam takie hity jak 21 i 22 Jump Street, Lego przygoda, czy dwie części świetnych Klopsików i innych zjawisk pogodowych. Goście z masą talentu, którzy potrafią połączyć ze sobą mega, zabawną komedię i ciekawą historię, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Za które zasłużenie zbierają wszystkie peany i pochwalne oceny.
Mimo to, dalej zachowują masę pokory i nie traktują tego, jako tylko ich projekty. Co na przykład pokazali w animacji Klopsiki i inne zjawiska pogodowe. Gdzie zamiast wielkiego napisu Directed by Lord & Miller, mamy “scenariusz i reżyseria cała masa ludzi”. I ja to szanuje. Bo niby zwykła pierdółka, a pokazuje, że za danym dziełem stoi masa ludzi. I nie powinniśmy ich zawężać do jednej lub dwóch postaci.
Więc mamy całą rzeszę utalentowanych ludzi, którzy jak mało kto wiedzą, jak robić dobrą historię. Ludzi, którzy w końcu odpowiadają za Spider Man: Into the Spider – Verse. Czyli jeden z najpiękniejszych zarówno pod względem wizualnym, jak i fabularnym filmów. Wiadome było, że jesteśmy w dobrych rękach i nie zawiodą przy kolejnych częściach.
Tutaj chciałbym się jednak na chwilę zatrzymać i porozmawiać z Wami na temat pierwszej części i w mniejszym lub większym stopniu ją omówić. Bo nie sądzę, żeby potem była ku temu okazja, a jednak jest to film bardzo istotny.
Dlatego też teraz mały powrót do przeszłości…
Rok 2018. Sony po zapodaniu nam prawdziwej emotki kupy w postaci Emoji Movie oraz po dziurawym jak ser szwajcarski Venomie, przedstawia film animowany o czarnoskórym latyno – amerykańskim Spider Manie, który miał przełamać złą passę studia i przynieść dużo „pieniążków”. I nie dość, że był to projekt poboczny, z sporo mniejszym budżetem niż animacje takiego choćby Pixara. Główną rolę miał odegrać czarnoskóry chłopak, co oczywiście było podstawą do komentarzy dotyczących bezpardonowej poprawności politycznej. Film pod względem animacji odstawał i pokazywał coś wcześniej niespotykanego. No a za utwór przewodni miał odpowiadać Post Malone, który reputacje…no nie jest to odpowiedni przykład dla dzieci.
Jednak Sony postanowił puścić twórców ze smyczy i dać im się wyszaleć artystycznie. Co jak pokazała historia, odpłaciło im się z nawiązką. Ponieważ film zarobił blisko 400 mln $ i zgarnął Oscara w kategorii „Najlepszy animowany film”. Oczywiście jak najbardziej zasłużenie.
Dla mnie ten film jest bliski i wyjątkowy z naprawdę wielu powodów. W tamtym okresie byłem naprawdę zafiksowany na punkcie MCU. Praktycznie wszystko co było komiksy, merch, figurki, filmy, wszystko zbierałem, jak leci. A najbardziej uwielbiałem postać Spider Mana. Ten towarzyszył mi, odkąd pamiętam. Wciąż pamiętam, jak jako 6 latek obejrzałem po raz pierwszy trylogię Sama Raimiego, a potem w kinie dwa filmy z Andrew Gafieldem i kolejne z Tomem Hollandem. Więc kiedy dowiedziałem się o tym, że nadchodzi animowany film, to byłem podekscytowany jak mało czym. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jakie filmowe arcydzieło na mnie czeka…
Po wyjściu z sali kinowej wręcz byłem pełen emocji. Ten film, jak żaden inny o człowieku pająku, sprawił, że tak naprawdę pokochałem tę postać. To był też pierwszy seans, na którym faktycznie uroniłem łzę. Miles nie był dla mnie tylko wymyśloną przez scenarzystów postacią, a prawdziwym superbohaterem. Jego historia pokazała mi, że każdy może osiągnąć to, czego chce. Że mimo wielu przeszkód, potknięć i niepowodzeń, możemy osiągnąć wszystko. I mimo upływu tych pięciu lat od premiery, dalej ta historia pozostaje ze mną i wracam do niej po wielokroć. Bo wciąż daje tego motywacyjnego kopa, jak podczas pierwszego seansu. Do tego świetny wątek z jego rodzicami, których masz po prostu ochotę wyściskać.
Postać Petera B. Parkera, który trochę się zatracił w tym całym super bohaterstwie, a dzięki Milesowi odnajduje właściwą drogę. Gwen, która po stracie bliskiego przyjaciela, na nowo uczy się ufać ludziom i nawiązuje bliską przyjaźń z głównym bohaterem. Całe trio w postaci Peni Parker, Spider Mana Noir i Spider Świni, mimo bycia bardziej komediowymi, dalej mają ciekawe rozwinięcie wątków i po prostu ich uwielbiasz całym sercem. Oraz główny złoczyńca Kingpin, który w końcu zrywa z tym utartym schematem “jestem zły, bo tak”, a ma faktyczny cel w tym wszystkim, bo najzwyczajniej w świecie chce odzyskać swoją rodzinę. Wreszcie złoczyńca, który ma ciekawy, zrozumiały dla widza i pozwalający się z nim utożsamiać wątek.
Has the science gone to far???
Oczywiście nie można zapomnieć o animacji, która zrewolucjonizowała tą branże i dała nam istne arcydzieło na kinowym ekranie. Każda klata wręcz jest jak osobny obraz, który można by było wydrukować i oprawić w ramkę. Z resztą to dzięki temu filmowi dostaliśmy takie smakowite kąski pod względem animacji, jak Kot w Butach: Ostatnie życzenie, Arcane, Mitchellowie vs Maszyny czy nadchodzące Wojownicze Żółwie Ninja. Uważam trochę, że większość ludzi przy okazji tego filmu bardziej niż na fabule, skupiają się na animacji. Co moim zdaniem jest trochę…niewłaściwe. Bo to historia jest tym (przynajmniej ja tak uważam) za co pokochaliśmy Into the Spider – Verse. A te aspekty wizualne są wisienką na tym torcie.
Podsumowując Spider Man: Into the Spider – Verse, to arcydzieło na wszystkich możliwych szczeblach. Film przełomowy, bawiący się koncepcją i wykraczający poza jakiekolwiek strefy czasowe. List miłosny od fanów kina, dla fanów kina. I niezależnie czy Spider Mana kojarzycie jedynie z komiksów, czy czołówkę serialu z lat 60 – tych macie w małym palcu, każdy będzie się świetnie bawił.
Później ten sukces próbowali powtórzyć ludzie z MCU, dając nam Spider Man: No Way Home. I.…O matko jedyna, jaki to jest beznadziejny film. Mimo, że nagadałem się o nim w osobnej recenzji, to chciałbym poruszyć ten temat też tutaj. Zwłaszcza, że bezpośrednio się łączy z omawianym dziś filmem.
Więc krótko i na temat.
Uważam, że ostatni Spider Man Toma Hollanda, to jest nic więcej jak czysty fan serwis. A mi osobiście tego typu rzeczy wychodzą bokiem. Ten film praktycznie nie miał jakiejś sensownej fabuły, która by rozwinęła dalej tą postać, a jedynie zlepki scen, które mają prowadzić do pojawienia się wszystkich znanych postaci, z poprzednich filmów o człowieku pająku. Ludzie pracujący nad tym filmem byli na tyle leniwi, że nawet część scen zakosili z poprzednich filmów. Nawet ich nie zmienili, tylko tak wstawili 1 do 1. I żeby chociaż spróbowali coś zrobić z tym. Jakoś ograć w inny sposób te postaci. Nadać im nowe charaktery. Poprowadzić sensowniej tą fabułę. Ale nie, bo dla nas liczy się tylko to, aby co sekundę był jakiś nostalgiczny chwyt.
I wygląda na to, że jestem odosobniony w tej opinii.
Bo ilekroć przeglądam różne portale społecznościowe, to praktycznie wszędzie widzę, jak ludzie wystawiają temu filmowi 10/10 albo umieszczają go na pierwszym miejscu najlepszych filmów z czwartej fazy MCU. I tutaj umówmy się, mimo tego, że ta faza była jaka była, to były o wiele lepsze filmy niż ten. Jasne, każdy ma prawo do własnej opinii i ja to szanuje. Ale mam czasem wrażenie, że Ci ludzie po prostu lubią się spuszczać nad tym, ile to nawiązań twórcy tu nie napchali.
To samo się tyczy z resztą Doktora Strange’ a 2. Który tak samo jak No way home, nic nie wnosiło od siebie pod względem fabuły, a jedynie chciało działać na fan serwisie. Poza tym byli (znowu) na tyle leniwi, że pomysł na historię złoczyńcy, zerżnęli z Into the Spider – Verse właśnie. Dlatego też tak drastycznie się zmienił mój stosunek do MCU. Bo zamiast na świetnych historiach, woleli się skupić na totalnych głupotach i zarabianiu pieniędzy na naiwności widzów.
Teraz ktoś mógłby skontrować moją argumentację i zarzucić mi hipokryzję. Bo tak narzekam na MCU, a przecież w wielokrotnie wspominanym Spider Manie z 2018 jest cała masa nawiązań, nawet tych do innych Spider Manów. Tak, ale w przeciwieństwie do MCU, tutaj twórcy nie robili z tego głównej atrakcji, a właśnie małe nawiązanie. Zwłaszcza, że część jest na tyle ukryta, że za pierwszym seansem nie jesteśmy w stanie ich wszystkich wychwycić.
Główną atrakcją tego filmu jest jego fabuła, postaci i animacja. Święta trójca, która sprawia, że faktycznie chcemy ten film obejrzeć. A nie siedzimy z naszymi notesikami i spisujemy każdy poukrywany Easter Egg. Twórcy w umiejętny sposób potrafili odróżnić od siebie głupi fan serwis, a kompetentne opowiadanie historii. No, to się nagadałem.
Dlatego też, żeby dalej nie tracić czasu, wracamy do głównego bohatera…
Od wydarzeń z Into the Spider – verse minął rok. Miles uratował Brooklyn przed wessaniem w czarną dziurę, a tym samym całe multiwersum przed totalną zagładą. W międzyczasie dalej szkolił się w swoim pajęczym fachu, walczył z wieloma zbirami, ulepszył strój i wszystko idzie po jego myśli…Choć nie do końca. Chłopak często ma problemy z pogodzeniem swojej superbohaterskiej drogi z życiem zwykłego nastolatka. Do tego dochodzi fakt, że musi ukrywać swoją drugą tożsamość, nawet przed bliskimi.
Pewnego dnia natrafia na dość specyficznego przeciwnika, o pseudonimie Spot. Ten ma żal do Milesa o to, co się z nim stało (w sensie jego ciało pokrywają między wymiarowe kropki) i chce odebrać chłopakowi wszystko i wszystkich, na których mu kiedykolwiek zależało.
To prowadzi do ponownego spotkania Milesa z Gwen. Jak się okazuje, od dłuższego czasu działa cała organizacja składająca się z wszelakiej maści spider ziomków. Jednak wróg nie śpi, a nasza ekipa będzie musiała go powstrzymać przed kompletnym rozwaleniem całego multiwersum. Poza tym Miles będzie musiał stanąć przed nie lada wyborem. Czy uratować wszystkie światy, czy jedną osobę.
Czy uda im się powstrzymać Spota?
Jakiego wyboru dokona Miles?
Czy przeznaczenie kształtuje to kim tak naprawdę jesteśmy?
Fabularnie najnowszy Spider Man to cudo. Świetnie rozwija wątki z poprzedniej części, dodaje kolejne i daje nam przedsmak tych, które pojawią się w trzeciej części. Jeśli chodzi o foreshadowing, to te filmy są tym, czym chciałby być choćby M. Night Shyamalan, z swoimi filmami. Kto by pomyślał, że ta śmieszna scena z jedynki z bajglem, będzie miała takie skutki. Ale o co chodzi to ani mru mru.
Faktycznie istnieje tutaj ciąg przyczynowo skutkowy i to wszystko ma sens. Nic nie dzieje się tutaj przypadkiem i nawet te z pozoru głupiutkie sceny, które miały służyć jako żart, mają albo będą miały swoją istotną rolę w przyszłości. Po tym filmie ten słynny efekt motyla nabiera drugiego, a nawet trzeciego dna. Aż chcę wrócić do jedynki i zobaczyć ją jeszcze raz, aby odkryć jeszcze więcej sekretów, a takie na pewno jeszcze są.
Do tego dochodzi naprawdę rewelacyjny morał. Ten film skupia się na oczekiwaniach i przeznaczeniu. O tej konieczności spełnienia oczekiwań np. swoich rodziców, przyjaciół i niemożności zrobienia czegoś z tym. Bo w końcu nie chcemy ich zawieść i chcemy, żeby byli z nas dumni. Tak samo z przeznaczeniem, które z góry narzuca Ci, co ty możesz, a czego nie. I Miles w trakcie filmu będzie musiał się zmierzyć z tymi problemami zarówno w życiu prywatnym, jak i byciu Spider Manem.
Osobiście jestem zdania, że każdy powinien być tym, kim zapragnie być.
Jasne twoi bliscy mogą już mieć dla ciebie zaplanowaną całą przyszłość. Na przykład, gdzie będziesz się uczyć, żeby w przyszłości przejąć rodzinną firmę. Albo polecisz do Stanów na studia i rozkręcisz karierę dziennikarską. Jednak na koniec dnia trzeba pamiętać, że jest to NASZE życie. A to niestety mamy tylko jedno. Więc nie powinniśmy żyć pod czyjeś dyktando i robić to, co często kłóci się z nami samymi, a korzystać z niego, ile wlezie. Spełniać NASZE marzenia, realizować NASZE cele i przede wszystkim BYĆ SOBĄ.
Najlepiej to wszystko podsumował sam główny bohater w zwiastunie, a powiedział “Wszyscy mnie tylko pouczają, co by wypadało, jak mam się zachować.
Nie… Zrobię to po swojemu…”
Jest to dla mnie jeden z najlepszych przekazów w filmach ever. Moim zdaniem każdy wyciągnie z tego coś dla siebie. Zarówno młodsi jak i starsi widzowie.
Sam koncept multiwersum wypada fenomenalnie. I trzeba tutaj powiedzieć o jednej rzeczy. Twórcy umyślnie nawiązali do TVA z serialu Loki. Takie pojęcia jak wydarzenie kluczowe, warianty, reset linii czasowej, to wszystko jest już nam znane z serialu MCU.
Jednak czy jest to tylko tani chwyt?
W żadnym razie.
Czy twórcy postanowili to wykorzystać w o wiele lepszy sposób?
Zdecydowanie.
Według mnie Loki i to całe TVA, było zwykłym pierdolamento o niczym. Nic tak naprawdę się nie działo takiego istotnego, a skupialiśmy się na wątku miłosnym Lokiego i Sylvie (tak tylko przypominam, że jest to jedna i ta sama osoba, tylko z innych wymiarów) i wprowadzeniu rzecz jasna Kanga, które dla mnie z perspektywy czasu było beznadziejne.
Z kolei w Across the Spider Verse mamy inną pare kaloszy. Widać, że faktycznie ta cała spider społeczność ma konkretny cel. Nie doprowadzić do rozpadu multiwersum. To jest trzymać się zdarzeń kluczowych dla Spider Mana (jak np. śmierć bliskiej jego sercu osoby), usuwanie anomalii i odsyłanie nieproszonych gości do ich wymiarów. I kurde ogarnęli to o niebo lepiej w lekko ponad dwie godziny, niż serial, który ma z 6 odcinków, które trwają godzinę każdy. Wypadło to zdecydowanie ciekawiej, lepiej, bardziej kreatywnie, bo wykorzystujemy tu również rolę człowieka pająka i nie tracimy czasu na zbędne głupoty. Aż jestem ciekaw jakby to rozwinęli w osobnym filmie. I rzecz jasna nie mogę się doczekać pociągnięcia tego wątku w trójce.
Czas przejść do postaci. Od razu mówię, nie będę omawiał z osobna każdego Spider Mana jaki się pojawił, bo to by mi zajęło z 1,5 tygodnia. Dlatego też zawężę to grono do kilku z nich.
No co innego mogę powiedzieć, oprócz tego, że są to doskonałe postaci?
No tak po prostu jest i tyle.
Sam Miles Morales jest dalej dla mnie prawdziwym superbohaterem i dalej go uwielbiam. Mimo, że u niego minął zaledwie rok, a u mnie pięć lat, wciąż potrafię się z nim utożsamiać. Jego historia jest dla mnie poruszająca. Wiemy doskonale co musi zrobić i kibicujemy mu w tym celu. Widać faktyczny rozwój między pierwszą a drugą częścią. Nie ma tu niczego wyciągniętego z rękawa. Wszystko ma swój konkretny cel.
Poza tym jego rodzice. Ci ponownie są fantastyczni i masz po prostu ochotę ich wyściskać. Na plus na pewno, że w dwójce więcej czasu ekranowego dostaje Matka Milesa, Rio. Widać, że są kochającą się rodziną i mimo dzielących ich tajemnic i sekretów (no nikt nie mówił, że Spider Man ma lekko), dalej kochają siebie nawzajem i wspierają. A scena rozmowy na dachu między Milesem a Rio to już naprawdę czapki z głów. Ale Ci ludzie (twórcy) zawsze wiedzieli, jak pisać relacje rodzic – dziecko. Dobitnie to pokazali w Klopsikach i innych zjawiskach pogodowych, Mitchellach vs Maszyny i oczywiście w pierwszej części.
Po prostu genialnie wykonana robota.
Gwen, która w tym filmie stała się główną bohaterką, zaraz obok Milesa jest kapitalna. Znowu jej motywacje są wygrane w punkt. Pogłębiony zostaje wątek utraty Petera Parkera z jej wymiaru i do czego to doprowadziło. No i na sam koniec jej relacja z Ojcem. Którego swoją drogą poznajemy dopiero w tym filmie, ale udało się pokazać ich relacje i odpowiednio ją nakreślić. Czapki z głów.
Główny złoczyńca, Spot jest zdecydowanie bardzo dobrym złoczyńcą. Wręcz aspiruje do miana najlepszego, ale to ocenimy przy trójce. Jego motywacja jest prosta i zrozumiała. Zemsta na Spider Manie. Krótko i na temat. I jest to trochę takie spłycenie postaci, w porównaniu do tego co mieliśmy z Kingpinem, ale wciąż jest to genialna postać. Poza tym jest swoistym wyznacznikiem zmiany tonu tej historii. Z początku lekko niezdarny, nieradzący sobie i film w tych momentach pozwala sobie na sporą dawkę humoru. Żeby potem przejść do roli faktycznego zagrożenia na skale multiwersum i film wtedy też poważnieje. Świetny złoczyńca i jestem ciekaw jak rozwiną go dalej.
Miguel O’Hara, który odpowiada za tą całą spider ekipę, wypada…interesująco.
Rozumiemy jego pobudki i co nim kieruje. W pewnym stopniu jesteśmy w stanie wczuć się w jego sytuację i myślimy, że postępuje słusznie. Jednak z drugiej strony jego metody, podejście do Milesa i rygorystyczne trzymanie się zasad wręcz odpycha nas od niego. Ja osobiście na etapie zwiastunów, miałem poczucie, że to on będzie na koniec tym głównym złym. Ostatecznie wyszła z tego postać niejednoznaczna, a przez to ciekawa. Bo sam ten konflikt jest niejednoznaczny i po prostu obie strony mają w nim trochę racji.
Czas pokaże jak dalej potoczą się jego losy…
Poza tym nie wypada nie wspomnieć o rewelacyjnym duecie Spider Mana z Indii i Spider Punka. Obaj mają świetny timing z resztą ekipy, są ciekawie zarysowani, pomagają w pewien sposób Milesowi (oczywiście nie powiem jak), są świetnie z animowani (o tym za chwilę) i chcesz ich oglądać więcej i więcej. To są naprawdę wspaniałe postaci, które mają konkretne zadanie w tej historii i są po coś. Ja zdecydowanie chcę, ich więcej w trzeciej części.
Genialnych postaci jest jeszcze więcej, ale nie starczyłoby czasu na ich omówienie i nie będę Wam psuł zabawy, bo wiąże się to z spojlerami. Więc o nich może opowiem w innym materiale.
Natomiast wspomnę o aktorach głosowych wcielających się w naszych bohaterów. A uwierzcie mi jest o czym mówić. Shameik Moore jako Miles, Hailee Steinfield jako Gwen, Oscar Isaac jako Miguel, Daniel Kaluuya w roli Spider Punka, Jake Johnson jako Peter B. Parker, Brian Tyree Henry jako Ojciec Milesa, Jason Schwartzman jako Spot i wielu innych. Wszyscy genialnie oddali swoje postaci i nadali im swojego własnego charakteru. Czuć, że są to postaci z krwi i kości, a nie zwykłe kukiełki.
Tak samo sprawa ma się w polskim dubbingu. Mateusz Narloch to dla mnie jedyny słuszny wybór na Milesa, Przemysław Stippa to idealny Peter B. Parker, a Magdalena Herman Urbańska to najlepsza Gwen, jaką kiedykolwiek słyszałem. I znowu można by tu wymieniać i wymieniać, ale niech to Wam starczy za rekomendację, żeby się wybrać na polski dubbing. Bo zarówno oryginalna jak i polska ścieżka dźwiękowa wypadają idealnie.
Tyle się już napisałem, a jeszcze nic nie wspomniałem o animacji. Ta w tym filmie jest…OSZAŁAMIAJĄCA.
To wręcz uczta dla oka. Wizualne arcydzieło zamknięte na taśmie filmowej. Pojedyncze kadry można drukować i wstawiać w ramki. Mamy tu istne szaleństwo animacyjne. Mnóstwo różnych styli animacji, przeplatających się razem ze sobą i tworzą piękną całość. Uniwersum Gwen, które stylistyką odwołuje się do jej komiksów. Hobie Brown/Spider Punk, który wygląda jak wycinka z gazety. Spot, którego design z początku wygląda jak nieskończony szkic, by potem przeobrazić się w prawdziwego demona. Po prostu wizualna uczta dla oka.
Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Po filmie rozmawiałem z moją Mamą, która bardzo interesuje się rysownictwem, co sądzi o tych stylach animacji?
Powiedziała mi, że wyglądało to naprawdę fantastycznie. Poza tym tu i ówdzie poukrywane gagi związane z animacją, jak choćby, gdy Mama Milesa jest u jego nauczycielki, to pstryka palcami i na ułamek sekundy widzimy flagę Puerto Rico. Albo napisy pojawiające się przy wykonywaniu czynności. Istny odlot.
Ogólnie ten film sypie nawiązaniami i easter eggami, jak z rękawa. Praktycznie co i rusz znajdziemy jakieś ciekawe nawiązanie, czy to do samego Spider Mana, czy ogólnie do naszego świata. Wspomnę tu chociaż o naklejce Black Lives Matter na plecaku Milesa. Ganke (kolega Milesa z liceum) grający w Spider Mana na PS5. Sam Spider Man z Insomniac Games pojawiający się na ekranie. Robienie sobie jaj z wydarzeń z No way home. Czy choćby występ gościnny Metro Boomina jako jeden z Spider Ziomków. A tego jest jeszcze cała masa. Ja podczas seansu czułem się jak Leonardo DiCaprio z Pewnego razu w Holywood, gdzie tylko wskazuje palcem na ekran co 10 sekund.
Mimo to, te nawiązania nie są nużące i nie są główną osią fabuły. A jedynie ciekawym smaczkiem dla co bardziej spostrzegawczego widza. I ja takie podejście szanuje. A skoro mowa o Metro…
Tu należy wspomnieć o muzyce do tego filmu.
Ta była bardzo istotna dla fabuły pierwszej części i oddawała charakter głównego bohatera. Poza tym była rzecz jasna genialna. Przewinęli się tam tacy wykonawcy jak Swae Lee, Post Malone, Jaden Smith, XXXTentacion, Juice World, Nicki Minaj i wielu innych. Wszyscy na tej płycie oddali to, jakiej muzyki mógłby słuchać nastolatek w wieku Milesa i z jego otoczenia. I oddali to w 100%.
Jak natomiast wypadła nowa płyta?
Tym razem za kawałki do filmu odpowiada Metro Boomin. Możecie go kojarzyć choćby z takich piosenek jak: Space Cadet, Superhero, czy I don’t wanna know z moim ulubionym The Weeknd. Kiedy dowiedziałem się, że to właśnie on będzie tworzył soundtrack, nie ukrywam byłem podekscytowany. Zwłaszcza, że wcześniej już kojarzyłem jego numery i bardzo mi się podobały. Więc z niecierpliwością śledziłem najnowsze wieści. I kiedy w końcu wyszła…byłem w niebie. Dosłownie podczas słuchania tych piosenek, czułem się, jakbym sam trafił do innego uniwersum.
Ale po kolei…
Mamy tutaj 13 utworów, a na nich możemy usłyszeć takie głosy jak: James Blake, Swae Lee, JID, Roisee, A$AP Rocky, Nav, Coi Leray i wielu innych. I wow, te numery są świetne. Każdy różni się od siebie stylistyką, tonem, praktycznie wszystkim. Zupełnie jakby każda była z innego wymiaru. Mimo to, spinają się w jedną, pełną całość. Z takich moich ulubionych, to bym wymienił Am i dreaming z świetnym wstępem, w postaci skrzypiec. Calling, które jest jak miód na moje serce. Silk and Cologne z kapitalnym wykorzystaniem latyno – amerykańskich brzmień. Link up, które w dziwny sposób sprawia, że czuje się jakbym był akurat w Nowym Yorku i przechadzał się ulicami. Ale tak ogólnie uważam cały album za kapitalny, a Metro wykonał kawał fantastycznej roboty.
No dobrze, wypadałoby jakoś podsumować to wszystko, ale raczej się już domyślacie, że polecam Wam ten film jak żaden inny.
To jest list miłosny od fanów kina, dla fanów kina. Od fanów komiksów, dla fanów komiksów. Od fanów dobrych rzeczy, dla fanów dobrych rzeczy. To nie jest film, oj nie. Spider Man: Across the Spider – Verse to arcydzieło. I tak powinniśmy je odbierać. Dla mnie on już wygrał jako numer jeden najlepszych filmów 2023. Tutaj też rozumiem tych, którzy uważają ten film trochę jako zapowiedź czegoś lepszego. Jednak moim zdaniem, broni się jako samowystarczalne dzieło. Ale fakt, że apetyt po nim wzrósł do granic wytrzymałości. Więc nie pozostaje nic innego jak czekać do 29 marca 2024. A tymczasem trzymajcie się tam moi spider ludzie i lećcie na swoich sieciach do kina…