Żywiołaki
Dziś mała podróż sentymentalna dla mnie i kolejna świetna pozycja do polecenia dla Was. Chcę Wam powiedzieć o pierwszej książce od wydawnictwa Vesper, jaką miałem okazję przeczytać, „Żywiołaki” Michaela Mcdowella.
Jeżeli za polecenie tej książki wystarczy Wam stwierdzenie, że jest to o wiele lepsza wersja Kinga, to możecie brać bez zastanowienia.
Nieprzekonanych zapraszam do dalszej części recenzji, gdzie opowiem skąd to porównanie…
Michael Mcdowell urodzony 1 czerwca 1950 r. i zmarły 27 grudnia 1999 r. to amerykański powieściopisarz i scenarzysta, którego sam Stephen King określił jako „najlepszy pisarz oryginałów w miękkiej oprawie w dzisiejszej Ameryce.”.
W jego dorobku znajdziemy takie perełki jak „Beetlejuice” Tim’ a Burton’ a, do którego to napisał scenariusz. Poza tym zasłynął ze swojej serii książek „Tajemnice Jack & Susan” dla Ballantine Books. Jak widać, jest to twórca zdecydowanie godny uwagi.
Jednak czy tak samo jest w przypadku omawianej książki?
Książka zaczyna się dosyć smutno, od pogrzebu Matrony Savage’ów. Członkowie rodzin McCray i Savage, postanawiają spędzić wspólne lato w trzech domach w Beldame. Nagle India McCray nieświadoma przeszłości tego miejsca postanawia zbadać opuszczony, trzeci dom. Tam z pozoru nie znajduje wiele więcej prócz piasku…
Jednak zło już się przebudziło.
Klimat w książce jest zachowany do samego końca. Mało która książka mnie tak przestraszyła jak „Żywiołaki”, a czytałem tę książkę w ciągu dnia. Nie mamy tu do czynienia z wielkimi bóstwami jak u Lovecrafta, a czymś bardziej kameralnym. Mimo to czyta się to jak rasowy straszak. Horror jest świetnie wywarzony i połączony ze spokojniejszymi momentami, gdzie mamy okazje bliżej poznać wszystkie postaci.
Przywodziło mi to na myśl serię „Obecność” i sposób budowania historii tam zaprezentowany. Z resztą niech za wyznacznik dobrego horroru posłuży opinia samego Stephena Kinga, uznawanego za mistrza grozy i wszystko jest jasne.
A skoro o Kingu mowa, to czas najwyższy odpowiedzieć na pytanie, czy jest to lepsze od jego twórczości?
Jest to kwestia sporna. Ja za twórczością Stephena Kinga nie przepadam i uważam, że zanim zdąży wydarzyć się coś ciekawego, to czytelnik zdąży już się znudzić i odłożyć książkę. A to wszystko ze względu na strasznie długie opisy wszystkiego, a zwłaszcza rzeczy z lat 80 – tych. I jasne, jego powieści są ciekawe i nawet je lubię. Takie „To”, czy „Doktor Sen” są moim zdaniem super. ALE za bardzo się rozwlekają i przez to dłużą w nieskończoność.
Co innego u Mcdowella. Tutaj mimo 328 stron, wszystko jest napisane zwięźle, ale i wyczerpująco. Oczywiście czuć tu niedosyt spowodowany świetną historią, ale to nas skłania do przeczytania tej książki jeszcze raz.
Do sięgnięcia po tą pozycje skłania również jej okładka, zaprojektowana przez wydawnictwo Vesper. Wygląda niepokojąco, fascynująco, mrocznie, ciekawie i surrealistycznie jednocześnie. Jak dla mnie jedna z lepszych okładek książek jakie widziałem.
Tutaj muszę pochwalić wydawnictwo Vesper za ich okładki, są fantastyczne i zachęcają do sięgnięcia po książkę.
Podsumowując „Żywiołaki” to naprawdę fantastyczna książka, z klimatem mrożącym krew w żyłach.
Jeżeli szukacie pozycji na jesienne wieczory, która zabierze Was na chwile jeszcze w wakacyjne klimaty i zapewni dawkę strachu, to możecie brać ją bez zastanowienia.