Shang – Chi i Legenda dziesięciu pierścieni

0

Film, który zaskakuje

shang-chi

Ten film jest swego rodzaju otwarciem nowej fazy w MCU.

Ale czy jest to dobry zabieg?

I przede wszystkim, czy jest to ciekawy bohater?

Bez ogródek, powiem, że jak najbardziej.

Za 25 już film w Uniwersum Marvel’ a, odpowiada Destin Daniel Cretton, reżyser znany choćby z filmu „Tylko Sprawiedliwość”. Scenariusz natomiast napisali Dave Callaham (Mortal Kombat, Zombieland 2), Andrew Lanham (Tylko Sprawiedliwość) i Destin Daniel Cretton właśnie.

… Dziesięć Pierścieni, tajemniczy klan zabójców.

Na czele klanu stoi Wenwu, wielki wojownik władający potężną mocą, jaką dają mu magiczne pierścienie. Planuje on odnaleźć drogę do tajemniczej wioski, w której istnieje źródło wielkiej mocy. Wszystko sprowadza się do spotkania z Leiko Wu, strażniczką wejścia do wioski. Ich pojedynek, przeradza się w taniec, pełen namiętnych spojrzeń. Para zakochuje się w sobie. Siła ich uczucia jest tak silna, że postanawiają zrezygnować ze swoich mocy i aby założyć rodzinę. Dopadają ich jednak duchy przeszłości…

Mija wiele lat, a my poznajemy Shang’ a, młodego chłopaka mieszkającego w San Francisco i pracującego w hotelu jako parkingowy. Jego rutyna dnia polega na pracy i wygłupianiu się ze swoją najlepszą przyjaciółką Katy. Wszystko układa się bardzo dobrze, do momentu, gdy Ojciec Shang’ a postanawia wysłać do niego zbirów, aby odebrali naszyjnik otrzymany od Matki. Wtedy Shang postanawia ostrzec swoją siostrę przed zamiarami Ojca. Wszystko to jednak prowadzi do spotkania całej trójki i wyznania Ojca, że słyszy głos swojej zmarłej żony, która prosi, żeby ją uwolnił…

Wenwu, chce udać się do wioski, z której pochodziła jego żona i uwolnić ją z rąk jej ludu, który jak jest przekonany przetrzymuje ją w niewoli.  

Shang nie wierzy w słowa Ojca i chce mu przeszkodzić.

Czy uda mu się powstrzymać Ojca i jego Dziesięć Pierścieni, a przy okazji uporać się ze swoją przeszłością?

Muszę przyznać, że z każdym kolejnym filmem Marvel’ a, da się zauważyć pewien schemat, wokół którego działają te filmy.

Jakby nie patrzeć, stworzenie dobrego origin story, to trudne zadanie. Trzeba zapoznać widza z tym bohaterem, pokazać jego otoczenie, jakąś przeszłość itd. I Marvel w tym temacie znalazł formułę, która zadziałała. I nie można ich winić za to, że chcą trzymać się tej formuły. Jednak przyznacie sami, że fajnie by było zobaczyć coś nowego w ramach tego świata. Puścić wodze fantazji, trochę zaryzykować, a wszystko to z postaciami, które da się polubić.

Shang – Chi. Bohater już z pochodzenia inny niż pozostali trykociarze.

Ale przede wszystkim…ludzki. Bo w trakcie poznawania tej postaci, widzimy go jako zwykłego chłopaka, ma zwykłą pracę, przyjaciółkę, z którą robi szalone rzeczy, swoje problemy i rozterki (o których dowiadujemy się w trakcie filmu). Jest to ktoś, z kim możemy się utożsamiać. No bo powiedzcie mi, czy da się utożsamiać jakoś z Kapitanem Ameryką? No niekoniecznie.

Twórcy w interesujący sposób przedstawili motyw walki Shang’ a, z jego przeszłością. Uważa Wenwu za zwykłego przestępcę i szumowinę. Nienawidzi go za te wszystkie lata, ciężkich treningów i brak jakiegokolwiek wsparcia po śmierci Matki. Dlatego postanowił uciec do San Francisco, zacząć nowe życie i wymazać Ojca z pamięci.

Teraz przybliżę Wam postać Wenwu. Po tym filmie, jest on na pierwszym miejscu moich ulubionych złoczyńców. Egzekwo z Killmonger’ em, ale to temat na inną dyskusję. Jest on najbardziej ludzkim ze złoczyńców MCU. I nie mam na myśli samego faktu bycia człowiekiem, bo to osobna kwestia. Ale jego motywacja skupia się na czymś innym niż po prostu zgładzenia połowy życia we wszechświecie (jak pewien szalony tytan), albo wystrzelenia promienia w niebo. Nie…

Jego motywacja i w sumie cała fabuła filmu skupiają się wokół rodziny. Wenwu od samego początku przedstawiany jest jako bezwzględny tyran, pragnący władzy. Potem jednak przychodzi jego pierwsze spotkanie z przyszłą wybranką… Zyskuje on (Wenwu) na charakterze i staje się bardziej ludzki. Jego późniejsze poczynania nabierają od tego momentu głębi. Współczujemy mu, poznajemy go od tej milszej strony. On sam mówi w filmie, że „Chciał się zmienić dla niej”. I nawet mu się to udało…, jednak zbieg niefortunnych wydarzeń doprowadził do śmierci jego żony i … wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło.

Wenwu jest gotów zrobić wszystko, aby ją „przywrócić”. I to sprawia, że możemy się z nim utożsamiać. Każdy kto stracił kogoś bliskiego, przeżywał coś takiego, że byłby gotów zrobić wszystko, aby z powrotem zobaczyć tą osobę. Jest to naprawdę fantastyczna postać.

Postać Katy jest równie ciekawa i super wpisuje się w temat rodziny. Z początku poznajemy ją jako pewną siebie, lubiącą to co robi dziewczynę, którą satysfakcjonują dotychczasowe osiągnięcia. W dalszej części dowiadujemy się, że tak naprawdę ona boi się, że jest rozczarowaniem dla swojej rodziny.

Wszystko wygrane jest w bardzo ciekawy sposób.

Oczywiście nie mogło zabraknąć tutaj motywu comic relief, czyli postaci, której trzeba wszystko tłumaczyć i robi za łącznika między widzem, a bohaterami. Jednak w przypadku tej postaci, jest to poprowadzone w jak najmniejszym stopniu i bardziej skupiamy się na jej charakterze i motywacjach. Co jest bardzo dobrym zagraniem.

Ale tak skupiłem się na postaciach, że nie powiedziałem nic o aktorach je grających. Ci są tutaj rewelacyjni. Simu Liu jako Shang, Tony Chiu – Wai Leung jako Wenwu i Awkwafina jako Katy. Wszyscy wypadają fantastycznie. Świetnie wykreowali swoje postaci i bardzo chętnie zobaczę ich dalsze przygody w kolejnych częściach filmu czy serialu. Chociaż w przypadku postaci Wenwu może być trochę trudno, ale wierzę, że Marvel coś wymyśli.

Skoro to film o bohaterze posługującym się sztukami walki, to nie mogło tu zabraknąć porządnych bijatyk. Te wypadają wręcz kapitalnie. Są świetnie nakręcone i podziwiam aktorów, którzy musieli te wszystkie obroty, piruety itp. wykonywać. Bardzo fajnie wykorzystywane podczas walk są różnego rodzaju bronie. Jak np. tytułowe dziesięć pierścieni. Służą one jako blastery, ale też jako broń biała (i raczej tą drugą wersję widzimy częściej w filmie).

I tutaj muszę pochwalić efekty specjalne.

W momentach, kiedy są na ekranie wyglądają super i nie rażą w oczy tandetą. Nawet ten wielki smok ma ten błysk w oku i wygląda realistycznie.

W ogóle te wszystkie stworzenia pojawiające się w filmie wyglądają bardzo przyjemnie i wbrew pozorom realistycznie. Tutaj ciekawostka, one wszystkie pochodzą z kultury chińskiej.

Akcja wypada świetnie, sceny walk, pościgi, ostateczna walka…ogląda się to bardzo przyjemnie. Akcja jest dynamiczna i zapierające dech w piersiach. Finałowa walka mimo rozmieszczenia w kilku miejscach naraz, była spójna i utrzymywała tempo.

Humor…można by tu powiedzieć, że jest to typowy Marvel.

Moim zdaniem jednak, w tym konkretnym filmie jest bardziej stonowany. Mniej mamy tutaj np. żartów sytuacyjnych lub śmiesznych wymian zdań, a więcej takich ciętych ripost. Oczywiście jest tutaj też miejsce na ten lżejszy typ humoru. Przykładowo scena z karaoke (kto widział, ten wie), która mnie rozbawiła. Super.

Fajne są easter egg’ i pojawiające się w filmie. Fani Marvel’ a na pewno domyślali się, że dostaniemy coś związanego z dziesięcioma pierścieniami i pojawieniu się ich w Iron Man’ ie 3. Mamy tutaj powrót postaci Trevor’ a (w tej roli znakomity Ben Kingsley), który poprzednio podszywał się pod Mandaryna, a teraz został przez niego pojmany. Co prawda ta postać pojawia się tutaj bardziej w roli comic relief’ a i trochę takiego dziwaka, ale wypada to całkiem nieźle.

Super jest też gościnne pojawienie się Wong’ a i…Abominacji. Szczerze nie spodziewałem się tej dwójki w tym filmie. Tym bardziej tego drugiego. Bo ostatni raz Abominację widzieliśmy w 2008 r. w „Niesamowity Hulk”. Więc trochę czasu minęło. Pojawienie się tych dwóch postaci wyszło bardzo fajnie i w śmieszny sposób zostało wplecione w fabułę. Mam nadzieję, że w przyszłości dowiemy się więcej, o tym jak Wong spotkał Abominację i co razem robią.

Muzyka jest fantastyczna.

Odpowiada za nią Joel P. West. Rewelacyjnie wypadł motyw do walki w autobusie. Poza tym super wyszła piosenka „In the dark” autorstwa Swae Lee i Jhene Aiko. Moim zdaniem jest ona trochę podobna klimatycznie do „All the stars” z Czarnej Pantery (obie są bardzo fajne), oraz „Fire in the sky” Anderson’ a .Paak’ a, pojawiająca się w napisach końcowych. Chętnie wracam i będę wracał do playlisty z tego filmu. Klimatyczna, pełna energii i idealna np. do porannego treningu, jak ktoś lubi.

Szczerze, jeśli miałbym do czegoś porównywać Shang – Chi, to chyba do Czarnej Pantery. Nie z powodu bohatera innego niż pozostali, a raczej pod względem klimatu. Bo i tu, i w Panterze mamy to mierzenie się z przeszłością i błędami przodków. Próby pogodzenia się z tym i oczywiście ratowanie świata. Nawet napisy końcowe były podobne do siebie. Od razu mówię, to w niczym nie przeszkadza ani ujmuje temu filmowi (bo jest on genialny), jest to jedynie moje spostrzeżenie.

Co do pytania z początku recenzji…Według mnie „Shang – Chi i Legenda dziesięciu pierścieni” to jest powiew świeżości.

Otrzymaliśmy: bohatera, który jest jednak nam bliższy niż Ci posągowi Herosi, niejednoznacznego antagonistę nie mającego na celu tylko i wyłącznie zniszczenia wszystkiego wokół, świetny motyw przewodni i dobrze obudowaną wokół niego historię.

Jest to dla mnie jeden z lepszych filmów Marvel’ a. Mam nadzieję, że Studio pójdzie teraz za ciosem i będzie tworzyło więcej takich filmów. Odchodzących od tych znanych do porzygu schematów, puszczających wodze fantazji i po prostu innych niż kolejny generycznie zmontowany popcorn’ iak do obejrzenia w niedzielę ze znajomymi.

Podsumowując Shang – Chi to genialny film i powiew świeżości w temacie origin story trykociarzy. Super bohaterowie, ciekawy antagonista, świetny motyw przewodni, kapitalne sceny walk, dobrze dobrana muzyka.

Jeśli ktoś jeszcze nie widział, to polecam wybrać się na pierwszy seans.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *